
Przykro to stwierdzić, ale po Navarette kolejny hiszpański, nieźle zapowiadający się kompozytor został przemielony przez hollywoodzko-rcp-owską maszynkę. Z muzyką Lucasa Vidala wiązałem małe nadzieje. Hiszpański twórca, film w klimatach opowieści Edgara Allana Poe, nawet zwiastun zapowiadał coś ciekawszego niż błazeńskiego Sherlocka. Fakt, Vidal już mieszka i pracuje w LA, ale, że twórcy z Hiszpanii od paru lat prezentują naprawdę ciekawą muzykę i wysoką formę...
Rzeczywistość sprowadza nadzieje na ziemię już w pierwszych dwóch utworach, gdzie słyszymy najpierw przesterowane gitary elektryczne, a później zimmerowsko-daft-punkowską stylistykę muzyki akcji... Litości. Zaackeptowałbym to, gdyby nie kontekst i epoka, w której film się rozgrywa. Nie winię za to Vidala, a chory system hollywoodzkiej, McScore'owej ilustracji, która powoli wypacza wszystko w tym gatunku... Dołóżmy do tego sporo mrocznego underscore'u. Reszta ledwie 45-minutowej płyty nie różni się wiele od tego schematu (Zimmer/Daft Punk/mrok). Jestem wręcz pewien, że tempem był "TRON: Legacy". 2/3 score'u jest zrobione na tą modłę. Wolę już posłuchać i TRONa i Incepcji kolejny raz niż powracać do takiego wtórniaka. Rozczarowująca sztampa. Tego score'u nawet nie musiał pisać Vidal, mógł go stworzyć bez problemów dajmy na to jeden z asystentów Henry Jackmana czy Djawadiego. Jedyne świateko w tunelu, to krótki 2-minutowy, emocjonalny utwór "Finding Emily" z piękną smyczkową sekcją.
Niedawno wyszedł też inny score Vidala "Cold Light of the Day" (akcyjniak z Willisem), ale po "Ravenie" nawet mi się nie chce tego sprawdać...
Trza się modlić by takiemu Roque Banosowi nie przyszło do głowy próbować sił w Hollywood...