
Ironclad - Lorne Balfe
- DanielosVK
- Howardelis Vangeshore
- Posty: 7893
- Rejestracja: sob cze 26, 2010 13:43 pm
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9347
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Ironclad - Lorne Balfe
Problem kina historycznego dzisiaj zdecydowanie istnieje. Na pewno duży wpływ ma tutaj Ridley Scott z urealistycznieniem (nie można mówić o poprawie faktografii, ale średniowiecze Scotta wygląda inaczej niż średniowiecze Złotej Ery czy nawet Zaklętej w sokoła, od razu powiem, że Flesh + Blood nie oglądałem, ale słyszałem, że Verhoeven poszedł wręcz w naturalizm i takiej wizji bliższy jest zdecydowanie Ridley Scott. W Gladiatorze nawet, jak opowiadają o kręceniu początkowej bitwy, Ridley Scott mówił na planie, że kręci swoje Na zachodzie bez zmian, odwołując się oczywiście do klasyki literatury antywojennej).
Jak to opisać muzycznie? Zimmerowi w Gladiatorze akurat to wyszło. Gregson-Williams może nie bardzo zrozumiał patos niektórych scen (stąd nagle znikąd pojawia się w filmie Goldsmith), ale przynajmniej słyszymy, że miał na Królestwo niebieskie jakiś pomysł, co się chwali. Tak, są wpływy MV/RCP, kompozytor, który spędził tam prawie 10 lat (nie pomnę, kiedy odszedł) nie może być bez wpływu stylistyki, którą zresztą sam współtworzył (muzyka dodatkowa w Twierdzy, pół Armageddonu), ale pewien zamysł (pogodzenie współczesnej atmosfery z autentycznym brzmieniem epoki, tworząc niejako most między współczesnością a historią, co podkreśla niejako alegoryczny charakter filmu Scotta - bardziej niż opowieścią historyczną, Królestwo niebieskie jest komentarzem na temat współczesnej sytuacji na Bliskim Wschodzie, łącznie z czysto retorycznym traktowaniem religii, przedłużeniem tego komentarza - bez wątków religijnych - jest niedoceniane moim zdaniem Body of Lies) istnieje i nie można tego pominąć.
Dzisiaj historii nie przedstawia się tematem a la Conan barbarzyńca, 13. wojownik czy Flesh + Blood, ale klimatem, to chyba nie jest zły pomysł w czasach, w których kino historyczne się jednak zmieniło, idąc raczej w swoisty realizm niż w prawie szekspirowską wizję średniowiecza (a na pewno teatralną) z lat 60/70. Fanfary więc odpadają i idziemy w tworzenie specyficznej atmosfery. To ma sens, z paroma wyjątkami (Ironclada i The Eagle do tych wyjątków zaliczam) jednak nie przekonuje. Pytanie brzmi dlaczego, a tłumaczenie tylko i wyłącznie albo pochodzeniem kompozytorów ze studia Zimmera (któremu Gladiator przecież wyszedł i to nie tylko ze względu na Lisę Gerrard; na Króla Artura ja spuszczam zasłonę milczenia, więc nikt inny nie musi - i nie, nie bronię Zimmera tutaj tłumacząc, że - jak słyszałem - cały score napisał Jablonsky z Rupertem Gregsonem-Williamsem) albo brakiem talentu jest niewystarczające. Sądzę, że trzeba szukać cokolwiek głębiej.
Jak to opisać muzycznie? Zimmerowi w Gladiatorze akurat to wyszło. Gregson-Williams może nie bardzo zrozumiał patos niektórych scen (stąd nagle znikąd pojawia się w filmie Goldsmith), ale przynajmniej słyszymy, że miał na Królestwo niebieskie jakiś pomysł, co się chwali. Tak, są wpływy MV/RCP, kompozytor, który spędził tam prawie 10 lat (nie pomnę, kiedy odszedł) nie może być bez wpływu stylistyki, którą zresztą sam współtworzył (muzyka dodatkowa w Twierdzy, pół Armageddonu), ale pewien zamysł (pogodzenie współczesnej atmosfery z autentycznym brzmieniem epoki, tworząc niejako most między współczesnością a historią, co podkreśla niejako alegoryczny charakter filmu Scotta - bardziej niż opowieścią historyczną, Królestwo niebieskie jest komentarzem na temat współczesnej sytuacji na Bliskim Wschodzie, łącznie z czysto retorycznym traktowaniem religii, przedłużeniem tego komentarza - bez wątków religijnych - jest niedoceniane moim zdaniem Body of Lies) istnieje i nie można tego pominąć.
Dzisiaj historii nie przedstawia się tematem a la Conan barbarzyńca, 13. wojownik czy Flesh + Blood, ale klimatem, to chyba nie jest zły pomysł w czasach, w których kino historyczne się jednak zmieniło, idąc raczej w swoisty realizm niż w prawie szekspirowską wizję średniowiecza (a na pewno teatralną) z lat 60/70. Fanfary więc odpadają i idziemy w tworzenie specyficznej atmosfery. To ma sens, z paroma wyjątkami (Ironclada i The Eagle do tych wyjątków zaliczam) jednak nie przekonuje. Pytanie brzmi dlaczego, a tłumaczenie tylko i wyłącznie albo pochodzeniem kompozytorów ze studia Zimmera (któremu Gladiator przecież wyszedł i to nie tylko ze względu na Lisę Gerrard; na Króla Artura ja spuszczam zasłonę milczenia, więc nikt inny nie musi - i nie, nie bronię Zimmera tutaj tłumacząc, że - jak słyszałem - cały score napisał Jablonsky z Rupertem Gregsonem-Williamsem) albo brakiem talentu jest niewystarczające. Sądzę, że trzeba szukać cokolwiek głębiej.