Justin Hurwitz - First Man (2018)
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
Kurła kiedy to było gdy za dźwięk maszyny do pisania dawali Oscara... Hans się próbował podpiąć pod pomysł z rozwalonym fortepianem ale Oscara nie dali, za to FilmMusic.pl shejtowało score... Stare dobre czasy, teraz to nawet nie wiadomo jakimi zasadami się co roku Ampas kieruje..
#FUCKVINYL
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
Ależ oczywiście, że wiadomo czym kieruje się AMPAS: popularność filmu + mocne działanie muzyki w filmie + charakterystyczne brzmienie. Theremin jak najbardziej zalicza się do tej ostatniej kategorii
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
dźwięk rozwalanego fortepianu też, a oscara nie dali
#FUCKVINYL
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
Bo wszystkie trzy kryteria muszą być spełnione jednocześnie!!!
- Wojteł
- John Williams
- Posty: 9827
- Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
- Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
Z tym rozwalonym fortepianem to pijesz do Sherlocka?
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara
- lis23
- + Ludvig van Beethoven +
- Posty: 13105
- Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
- Lokalizacja: Sosnowiec
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
Muza jest już na sieci, dosyć szybko, bo liczyłem raczej na nowego Giacchino.
Tylko On, Williams John
Tylko on, Elton John
Tylko on, Elton John
- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26136
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
A co ma piernik do wiatraka? Jakby Zenek Martyniuk zerżnął coś z Morricone, to miałbym go za to wielbić?Wawrzyniec pisze: ↑śr paź 10, 2018 01:19 amHa, mam Cię "Fajniejsze od Hansa", ale myślałem, że Hans rżnie z Goblinów, a Ty lubisz przecież Goblinów?
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
W większości nudny i do bólu usypiający albumowo score. Totalna asceza muzyczna aż do przesady. Kolejny przykład muzyki, która na CD w większości się nie nadaje. Parę traków fajnych, parę mega, ale całościowo o jakieś +30 min za długie. W filmie zapewne zmiażdży geniuszem, bo jest parę rozwiązań które robią mega klimat i se to można wyobrazić, ale na pewno nie po to, żeby tego słuchać solo bez filmu w smogowy jesienny wieczór Szacunek za koncept, za oryginalność, ale to nie jest muzyka na płytę, a na pewno nie tak nieumiejętnie pocięta na traki i tak długa.
Przebudziłem się na 15 traku dopiero, wreszcie coś się działo, ale też na chwile, a potem znów pobudka jakieś 10 traków przed końcem Ale tak, strona liryczna i temat rodziny jest tu najładniejszy na całym CD. Najlepszy track oczywiście start Apollo (choć znów - zżyna z Powella z Lotu 93 tu aż w oczy szczypie). A ta stara piosenka wetknięta na środek CD to oczywiście jak zwykle wydawnicza pomyłka. Po co takie pojedyncze badziewia upychają na scory? Spotykało to Barryego, Newmana i wielu innych i wciąż spotyka.. Choć tyle że w dobrej jakości audio ona jest, a nie brzmi znów jak nagrywany dyktafonem live z gramofonu puszczonego w miejskim autobusie.
Aha, i już wiem po przesłuchaniu CD, czemu Gosling na okładce śpi Biedaka nawet epicka końcówka płyty nie przebudziła, co dziwne
Przebudziłem się na 15 traku dopiero, wreszcie coś się działo, ale też na chwile, a potem znów pobudka jakieś 10 traków przed końcem Ale tak, strona liryczna i temat rodziny jest tu najładniejszy na całym CD. Najlepszy track oczywiście start Apollo (choć znów - zżyna z Powella z Lotu 93 tu aż w oczy szczypie). A ta stara piosenka wetknięta na środek CD to oczywiście jak zwykle wydawnicza pomyłka. Po co takie pojedyncze badziewia upychają na scory? Spotykało to Barryego, Newmana i wielu innych i wciąż spotyka.. Choć tyle że w dobrej jakości audio ona jest, a nie brzmi znów jak nagrywany dyktafonem live z gramofonu puszczonego w miejskim autobusie.
Aha, i już wiem po przesłuchaniu CD, czemu Gosling na okładce śpi Biedaka nawet epicka końcówka płyty nie przebudziła, co dziwne
#FUCKVINYL
- Wojteł
- John Williams
- Posty: 9827
- Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
- Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
No cóż, trudno się nie zgodzić. Sporo tutaj sound designowego materiału, i to niezbyt odkrywczego - raczej taki ambient w porywach do Johanssona. Można by to bez żadnej straty wywalić, bo wcale nie dopełnia to jakoś szczególnie tej bardziej melodyjnej części płyty, która też pozbawiona problemów nie jest. Przede wszystkim, jest to w zasadzie cały czas wałkowanie tego samego tematu i ostinata, tylko w różnych aranżacjach. Troszkę od tego odstaje The Launch, które brzmi mocno współcześnie (czyli coś między RCP a Pricem) i Docking Waltz, które ze względu na mnogość nawiązań do gatunków sci-fi w różnych warstwach elektroniki, orkiestracji i ogólnie samej formy, jest jednym z najciekawszych utworów płyty.
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
Cieszę się Wojtełe, że choć raz się ze mną zgadzasz Z moim gustem w takim razie nie jest tak źle
#FUCKVINYL
- Wojteł
- John Williams
- Posty: 9827
- Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
- Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
Bo Ty czasem powiesz coś mądrze, i wtedy przyznam Ci rację, a czasem gadasz farmazony, i wtedy też o tym wspomnę
Poza tym, ja też nie jestem fanem wydawania wszystkiego, co udało się nagrać. Jasne, jest mnóstwo scorów, dla których nie wyobrażam sobie innego wydania niż complete, ale to są z reguły jakieś leitmotywiczne epici, albo opierające się na atmosferze i strukturze jak Alien. Ale w momencie, gdy płyta trwa półtorej godziny i połowa materiału to powtórki jednego tematu w niezmienionej aranżacji, jak w Black Panther, albo jakiś mało odkrywczy sound design jak tutaj, to można by płytę bez żadnej straty odchudzić – tym bardziej, że te ambientowe fragmenty to straszny plankton, i w zasadzie większość z nich zwyczajnie zaśmieca płytę.
Tak samo się zgodzę, że piosenka jest tutaj potrzebna jak piąte koło u wozu – lepiej by było dać ten źródłowy track z thereminem, bo by to było klimatycznie i strukturalnie spójne.
Co prawda moja opinia się w stu procentach nie pokrywa z Twoją, bo IMO najlepszy track to bez wątpienia The Landing, no i nie byłbym aż tak krytyczny w stosunku do całej płyty. Ale część ambientowa i sound designowa nie dopełniają się moim zdaniem aż tak organicznie (mimo przenikania ciekawych elektronicznych zabiegów do tych bardziej orkiestrowych kawałków), żeby zaśmiecać płytę taką drobnicą.
No a przynajmniej takie mam wrażenia po pierwszym przesłuchaniu. Może po paru kolejnych razach i/lub wizycie w kinie uznam, że piosenka i te elektroniczne szumy to szczyt geniuszu i płyta bez nich nie ma sensu, ale na razie to wydaje mi się, że mamy kolejny przypadek wydawania całego materiału, mimo, że sporo z niego nie jest warta zachodu. Mogliby ci współcześni młodzi kompozytorzy i wydawcy wziąć przykład z Goldsmitha, który dość drastycznie szedł w drugą stronę, ale też nie zaśmiecał płyt entą niezmienioną powtórką tego samego tematu, albo jakimś nudnym sound desginem. Ta elektronika z epoki to fajny pomysł i to wypada w miarę dobrze. Te bardziej współczesne pomysły też nie są złe, bo np. bass dropy w the landing są świetne, ale jednak większość tej współczesnej elektroniki jest nieszczególnie ciekawa, i mógł się ograniczyć do tych fragmentów, które brzmią jak SFXy z filmach o obcych z lat 50/60.
Inna sprawa, ze teraz soundtracki są coraz bardziej main streamową muzyką i częstro trafiają w gusta ludzi, którzy cenią sobie je głównie za klimacik i ambientowość - dlatego ta muzyczna plama dźwięku, jaką był BR 2049 zbiera mnóstwo peanów wśród młodzieży (i oczywiście cała chwała idzie na konto Hansa, bo nikt z nich nie ogarnia, że on to nazwisko dał na okładkę raczej w celach promocyjnych) :p
Poza tym, ja też nie jestem fanem wydawania wszystkiego, co udało się nagrać. Jasne, jest mnóstwo scorów, dla których nie wyobrażam sobie innego wydania niż complete, ale to są z reguły jakieś leitmotywiczne epici, albo opierające się na atmosferze i strukturze jak Alien. Ale w momencie, gdy płyta trwa półtorej godziny i połowa materiału to powtórki jednego tematu w niezmienionej aranżacji, jak w Black Panther, albo jakiś mało odkrywczy sound design jak tutaj, to można by płytę bez żadnej straty odchudzić – tym bardziej, że te ambientowe fragmenty to straszny plankton, i w zasadzie większość z nich zwyczajnie zaśmieca płytę.
Tak samo się zgodzę, że piosenka jest tutaj potrzebna jak piąte koło u wozu – lepiej by było dać ten źródłowy track z thereminem, bo by to było klimatycznie i strukturalnie spójne.
Co prawda moja opinia się w stu procentach nie pokrywa z Twoją, bo IMO najlepszy track to bez wątpienia The Landing, no i nie byłbym aż tak krytyczny w stosunku do całej płyty. Ale część ambientowa i sound designowa nie dopełniają się moim zdaniem aż tak organicznie (mimo przenikania ciekawych elektronicznych zabiegów do tych bardziej orkiestrowych kawałków), żeby zaśmiecać płytę taką drobnicą.
No a przynajmniej takie mam wrażenia po pierwszym przesłuchaniu. Może po paru kolejnych razach i/lub wizycie w kinie uznam, że piosenka i te elektroniczne szumy to szczyt geniuszu i płyta bez nich nie ma sensu, ale na razie to wydaje mi się, że mamy kolejny przypadek wydawania całego materiału, mimo, że sporo z niego nie jest warta zachodu. Mogliby ci współcześni młodzi kompozytorzy i wydawcy wziąć przykład z Goldsmitha, który dość drastycznie szedł w drugą stronę, ale też nie zaśmiecał płyt entą niezmienioną powtórką tego samego tematu, albo jakimś nudnym sound desginem. Ta elektronika z epoki to fajny pomysł i to wypada w miarę dobrze. Te bardziej współczesne pomysły też nie są złe, bo np. bass dropy w the landing są świetne, ale jednak większość tej współczesnej elektroniki jest nieszczególnie ciekawa, i mógł się ograniczyć do tych fragmentów, które brzmią jak SFXy z filmach o obcych z lat 50/60.
Inna sprawa, ze teraz soundtracki są coraz bardziej main streamową muzyką i częstro trafiają w gusta ludzi, którzy cenią sobie je głównie za klimacik i ambientowość - dlatego ta muzyczna plama dźwięku, jaką był BR 2049 zbiera mnóstwo peanów wśród młodzieży (i oczywiście cała chwała idzie na konto Hansa, bo nikt z nich nie ogarnia, że on to nazwisko dał na okładkę raczej w celach promocyjnych) :p
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara
- Wawrzyniec
- Hans Zimmer
- Posty: 33863
- Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
- Kontakt:
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
Ach tak, a 25 Stycznia 2015 roku pisałeś, że "Hans rżnie Goblinów, że aż miło"Koper pisze: ↑czw paź 11, 2018 18:41 pmA co ma piernik do wiatraka? Jakby Zenek Martyniuk zerżnął coś z Morricone, to miałbym go za to wielbić?Wawrzyniec pisze: ↑śr paź 10, 2018 01:19 amHa, mam Cię "Fajniejsze od Hansa", ale myślałem, że Hans rżnie z Goblinów, a Ty lubisz przecież Goblinów?
viewtopic.php?t=2663&start=1710
OK kończę offtopa, tym bardziej, że słyszę, że raczej to nie kolejny Interstellar czy Gravity.
#WinaHansa #IStandByDaenerys
- Ghostek
- Hardkorowy Koksu
- Posty: 10219
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
- Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
- Kontakt:
Re: Justin Hurwitz - First Man (2018)
Score nie jest nudny. Co najwyżej za długi. Ma sporo świetnych pomysłów brzmieniowych, kilka naprawdę fajnych kawałków, ale za dużo tego jak na tego typu intymna pracę. 40 minut byłoby idealne. Ale należy się szacun za pomysłowe podejście do tematu. Zobaczymy teraz jak to w filmie zabrzmi...