lis23 pisze: ↑wt lis 14, 2017 19:56 pm
Na pewno kilka było udanych i pochodziły one z różnych okresów, ale tutaj widz ma przynajmniej wybór.
No sorry, ale jak między jedną a drugą serią nie minęło nawet 10 lat, to trudno mi to uznać za różne okresy - podejrzewam, że za 30 lat oglądanie takich Potterów nastręczałoby jeszcze więcej skołowania. Jakby minęło 20 lat, mielibyśmy całkiem nowy zestaw aktorów, reżyserów, albo jakiś przełom w branży pod kątem technologii, to bym rozumiał Twój punkt widzenia, bo właśnie to ostatnia zazwyczaj było motorem napędowym do tworzenia kolejnych wersji - chęć nakręcenia jak najlepszego widowiska i nakręcenia czegoś z niespotykanym rozmachem i wiernym odtworzeniem realiów świata przedstawionego. W momencie, kiedy mówimy o serii filmów, z których każdy kosztował małą fortunę i został nakręcony z użyciem najnowocześniejszych technologii, wykorzystując ich potencjał do maksimum, a czasem nawet tworząc nowe, a które wypuszczono na tyle niedawno, że owe efekty nie tylko nie zdążyły się zestarzeć, ale też do tej pory są w czołówce jeśli chodzi o najlepsze SFX czy to obecnego stulecia, czy też kinematografii samej w sobie, trudno mi sobie wyobrazić, jak nawet wysokobudżetowy serial mógłby pełniej oddać wizję twórców i w ogóle stanowić jakąkolwiek konkurencję dla którejkolwiek z tej serii. Nie mówiąc już o fandomie, dla którego w większości filmowe adaptacje obu tych serii, a przynajmniej wiele ich elementów, są wersjami definitywnymi. Nie sądzę, żebyśmy znaleźli wiele fanek Pottera, które wolałby kogoś innego w roli Snape'a niż Rickmana, Radcliffe'a w roli Harry'ego, czy inny temat muzyczny, niż ten Johna Williamsa. Nie wyobrażam sobie też, żeby ktokolwiek z fandomu LotRa byłby w stanie wskazać lepszego Gandalfa, ciekawszą wizję Minas Tirith czy stwierdził, że w sumie muzyka w Lotrze była całkiem całkiem, ale wolałby coś w stylu Gry o Tron. Jasne, można sobie nakręcić serial, który będzie przez 100 odcinków pochylał się nad takimi pierdołami, jak pokrewieństwa między poszczególnymi rodzinami Hobbitów, pochodzeniem różnych odmian fajkowego ziela, uwzględni tak niezbędne fillery jak wędrówka przez Starą Puszczę na granicy Baglandu, albo uwzględni tak ważne postacie jak Bill Paprotnik czy przywódca Dzikich Ludzi, (jak można w ogóle pomijać takie ukochane przez fanów postaci? Myślałby kto!), które na pewno były tymi najciekawszymi i najbardziej fascynującymi elementami świata przedstawionego, a nie jakieś elfy, krasnoludy, walka z wielkim złem i pierścienie na kiju, ale czy będą w stanie zaoferować równie emocjonalną i ekscytującą bitwę na polach Pellennoru? Czy otrzymamy równie imponujące rozmachem i pietyzmem wykonania Minas Tirith czy Rivendell?
Nie twierdzę też, że Harry'ego Pottera nie dało się zrobić lepiej - zgodzę się z Tobą, że jak najbardziej, dałoby się. Ale po pierwsze, nie sądzę, żeby seriale sprostały temu wyzwaniu pod względem budżetowym i jakości produkcji, a po drugie, tym bardziej sama forma tych mediów wydaje się być do tego zadanie kompletnie nieprzystosowana. Faktycznie, więcej sensu miałoby to w przypadku Władcy Pierścieni - bo jak widać na przykładzie GoT, długie wędrówki wypełnione rozmowami postaci, które pozwalają na ekspozycję realiów danego świata i charakterystykę postaci mogą prezentować się bardzo ciekawie w takiej formie. Natomiast coś takiego jak Harry Potter wyszłoby raczej jak tani serial dla młodzieży, którego akcja toczy się w szkole, tylko takiej trochę bardziej magicznej.
Nie twierdzę, że nie należałoby tych powieści już w ogóle nigdy nie ruszać. Ale uważam, że w tej chwili takie coś jest zbyt świeże, bo ludzie wciąż mają w pamięci obecne ekranizacje, po drugie nie zdążyły się one zestarzeć ani pod względem technologicznym, ani filmowym, ani nawet czasowym - po Potterze kurz jeszcze nie opadł, a po Władcy Pierścieni minęło 15, które co prawda jest już chyba wystarczającym czasem na remake czy reboot w przypadku większości filmów, ale nie imponującej rozmachem realizacyjnym epopei, tym bardziej, że czytając choćby fora internetowe można natknąć się na setki opinii w stylu "nie mogę uwierzyć, że LOTR wyszedł już 15 lat temu". Sama forma też budzi wątpliwości, bo tak jak mówi Adam, pod kątem realizacyjnym na pewno będzie to odstawać. Powiem szczerze, że generalnie sam jestem ciekaw co z tego wyjdzie i nie mam zamiaru tego odżegnać od czci i wiary, ale przypuszczam, że dla mnie będzie to stanowić raczej jakąś tam alternatywę, podczas gdy filmy Jacksona będą jawić mi się głowie jako te definitywne ekranizacje (zresztą, podobnie podchodzę do wszystkich nie-filmowych mediów ze świata Star Wars albo fanfilmy z LotRa) i przypuszczam, że nie będę w tym aspekcie odosobniony. Szczerze, to wolałbym, żeby wzięto się za Sillmarilion albo inne książki Tolkiena, na pewno wywołałoby to mniejszy backlash fanów i uniknęłoby porównań, z które prawdopodobnie w przeważającej większości wypadną pozytywnie dla filmów Jacksona. Ekranizacja Sillmarilionu, jeśli dobrze by się przyjęła, utorowałaby też drogę do serialowej serii LotRa właśnie - przypuszczam, że po pierwsze wielu ludzi mogłoby być zaciekawionymi perspektywą twórcy pierwszego serialu, a po drugie pozwoliłoby to na wypracowanie odpowiednich rozwiązań produkcyjnych i upływ wystarczającej ilości czasu, żeby ludzi pozytywnie nastawić do kolejnej interpretacji dzieła Tolkiena.
Na rzecz serialowego LotRa jeszcze jeden aspekt jawi się jak minus, mianowicie postaci - w przypadku pierwszego sezonu Gry o Tron, mimo, że składało się na niego głównie łażenie i gadanie, to właśnie odkrywanie historii tego świata i charakterystyka postaci sprawiała, że serial kipiał od emocji i wciągał jak solone orzeszki. W przypadku LotRa najbardziej złożoną psychologicznie postacią był Denethor - całą resztę dałoby się scharakteryzować w dwóch zdaniach. I nie mówię, ze są to złe postaci, tylko że właśnie bardziej się nadają na potężne widowiska jakimi były filmy, a nie uboższą budżetową i dłuższą czasową formę jaką jest serial.
lis23 pisze: ↑wt lis 14, 2017 19:56 pm
Poza tym, forma i struktura powieści Rowling jest idealna na serial telewizyjny.
Podaj mi jakikolwiek argument przemawiający na korzyść takiej formy, pomijając objętość książek.
Jeszcze co do przytaczanych przez Ciebie argumentów:
Ben Hur ekranizowany był trzy razy - nikogo nie obchodzi inna wersja, niż obsypana oskarami wersja z 1955
Dracula przenoszony był na ekran ponad sto razy (sic) - zdaje się, że do tej pory najpopularniejsza jest pierwsza wersja z 1931 r. i film Coppoli, który nakręcono ponad 60 lat później, z zupełnie inną technologią, w innej erze kina (trudno nawet porównać ile się wydarzyło w ciągu tych kilku dekad rozwoju dziedziny sztuki, jaką jest kino) i mocno odbiegając od materiału źródłowego
Robin Hood - zaskakującą popularnością wciąż się cieszy wersja z 1933, kolejna powszechnie lubiana, która odniosła komercyjny sukces, ale wcale nie wolna od krytyki to chyba dopiero ta z Costnerem oraz serial z lat 80tych -czyli znowu 60 i 50 lat (trochę nie po kolei to opisałem, ale co tam
. Dodajmy, że Robin Hood to postać z legend a nie jednej czy kilku powieści jednego autora, więc z natury daje znacznie większe pole do reinterpretacji, a jak widać niewiele z nich odniosło sukces.
Frankenstein - to to już w ogóle kiepski przykład, bo do tej pory gdy się wspomina o postaci, wszyscy mają przed oczami ucharakteryzowanego Borrisa Carloffa (nawet, jeśli nie widzieli filmu, co chyba jest jeszcze większym dowodem na sukces oryginału i jego zakorzenienie w masowej kulturze). Dobrze przyjęta była też wersja Brannagha, ale Frankenstein nie był żadnym arcydziełem filmowym, o które ludzie toczyliby wojenki. Mimo to na dobrą reinterpretację trzeba było czekać ponownie jakieś 60 lat (filmów Hammera nie liczę, bo raczej niewiele wspólnego miały z materiałem źródłowym, no i z natury były takimi tanimi dreszczowcami), co jeśli by liczy etapami w dziejach kinematografii to jak porównywać czasy Kleopatry z XIX wiekiem - 15 lat między Lotrami czy 5 między Potterami się do tego nie umywa.
Muszkieterzy i Tarzan - mam wrażenie, że wciąż próbują, ale bezskutecznie, nakręcić coś, co by na stale się odbiło w masowej świadomości.
Podałem te przykłady, żeby pokazać, że w przypadku niektórych filmów udało się nakręcić tylko jedną dobrą interpretację, w przypadku innych trzeba było czekać ponad pół wieku, co jest niewiarygodnym przeskokiem, jeśli chodzi o kinematografię (czyli filmy z jej początków nakręcone z bardzo ubogą technologią i teatralnymi, raczkującymi sposobami opowiadania historii zestawione z czasami, gdy zaczęto kręcić filmy za około 100 baniek, a era praktycznych efektów specjalnych dobiegała końca, bo została doprowadzona do perfekcji i niewiele więcej dałoby się w tej kwestii powiedzieć - zresztą, drastyczna różnica w sposobie i możliwościach produkcji bez dwóch zdań była jedną z głównych przyczyn sięgnięcia po raz kolejny po dany materiał źródłowy), a w przypadku jeszcze innych do tej pory nie stworzono filmu, który w powszechnej zbiorowej świadomości jawiłby się jako ten jeden definitywny klasyk, przez co nikt nie robi zamieszania, gdy podejmują kolejne mniej lub bardziej udane próby.
Więc spoko, ja chętnie zobaczę, co z tego wyjdzie, ale przypuszczam, że raczej jakiś nudnawy projekt, który ma zrobić dobrze i zadość uczynić Tolkienom, tak jak serialowe Lśnienie miało zrobić dobrze Kingowi, który był prawdopodobnie jedyną osobą, któremu się ono podobało i to bardziej od wersji Kubricka