Szalone lata 80-te...

Dla forum FilmMusic.pl Offtop jest źródłem sukcesu. Złotą żyłą. Dlatego stworzyliśmy specjalne miejsce wypowiedzi utrzymanej w tonie, delikatnie mówiąc, luźno-frywolnym. Wszystko co uznane zostanie za Offtop trafiać będzie tutaj.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Szalone lata 80-te...

#1 Post autor: Paweł Stroiński » sob lis 09, 2013 14:23 pm

O co chodziło w tych elektronicznych ilustracjach? Bo dla mnie ta muzyka po prostu jest i w wielu przypadkach wręcz niszczyła mi film (np. oglądając Commando, zdarzały mi się facepalmy w związku ze score Hornera i wcale nie żartuję).

Kiedyś na wielkim oburzeniu napisałeś mi, że historia już Faltermeyera oceniła. Na jakiej podstawie twierdzisz, ze "historia" (jaka historia zresztą, ale to temat na dyskusję, w której nie liczę na wielu forumowiczów, bo chyba dość mało tutaj humanistów, którzy na dodatek tą kwestią musieli się zajmować w pełni) oceniła Faltermeyera, jeśli najpopularniejsze ścieżki tego pana powstały 30 lat temu? To, że w radiu czasem puszczają Axel F.? Crockett's Theme też dość regularnie i co z tego? Gdzie Faltermeyer a gdzie np. rewolucjonizujący gatunek w tym czasie Vangelis, który faktycznie wiele wniósł?

Pytam zupełnie poważnie. Dla mnie te megakulty lat osiemdziesiątych mają zupełnie zero emocji, tylko dynamizują akcję, która i tak by sobie poradziła samym montażem bez tego. Gdzie wartość dodana muzyki, którą należy rozpatrywać, jak rozważamy, czym jest muzyka filmowa? Tak, tak, potrafiłbym wziąć takie The Crash z Days of Thunder, wywalić z filmu i zaryzykowałbym, że scena by nic na tym ani nie zyskała, ani nie straciła. Co ma robić muzyka elektronicznych w latach osiemdziesiątych i jakie ma zadanie?

Tylko mi nie mów, że cię to nie interesuje, bo w tej sytuacji moim zdaniem możesz równie dobrze wywalić wszystkie swoje recenzje, jakie napisałeś w życiu i wynieść się z forum, bo muzyka filmowa jest czym jest i tego swoim spuszczaniem się nad Brianem czy takim postem o Days of Thunder... po prostu nie zmienisz.

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58235
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#2 Post autor: Adam » sob lis 09, 2013 15:23 pm

Jest to coś czego dziś taki studiujący klasyke bladu nie zrozumie. To była esencja i kwintesecja tamtych lat, konkretne i niepowtarzalne instrumentarium, jedyny w swoim rodzaju klimat i sposób ilustracji. Również jedyne w swoim rodzaju filmy które każdy zna na pamięć i do nich zawsze chce wracać. I tu nie chodzi tylko o elektronikę ale też wykorzystanie i sposób gitary elektrycznej (przy Days Of Thunder jest to wg mnie - z wydanych dotąd prac - najobszerniejsza i najważniejsza w tamtych czasach symbioza idealna - co jest oczywiście zasługą Jeffa Becka - tam gdzie na innych scorach był to dodatek, tutaj jest to serce i dusza scoru - mam nadzieję że LaLa go skredytowała, co by paru fanbojom oczy otworzyć że w ogóle takie nazwisko istnieje), basowej, perkusji.. I Ty Paweł też tego nie zrozumiesz, czego przykładem jest Twoje podejście do Commando, którego właśnie nie rozumiesz i nie zrozumiesz już - i ja to rozumiem.. Potrzeba zrozumienia epoki do tego, a nie nauczycielskiego podejścia do czegoś 30 lat później, które nie ma żadnych podstaw prawnych.. Jak ktoś nie rozumie epoki, nie może zrozumieć Commando, jak ktoś nie rozumie Commando, nie może zrozumieć epoki - to oczywiste, i nie jest to odbiorcy wina... I wciąż nie narodził się score który byłby w stanie strącić z piedestału Miami Vice 2CD w moim topie filmówki wszechczasów. Days OF Thunder jest jednym z nich w topie, zawsze był, tylko go nie było po prostu fizycznie... To samo Rain Man i Top Gun.. Takie były czasy piękne po prostu. Na szczęście to wszystko wraca powoli i widać to w kilku dziedzinach życia, poczynając na modzie i muzyce popularnej. Tyle w temacie.

(@Krzysiek - ja za Moroderem filmowym w ogóle nie tęsknie bo on nic nie zrobił takiego dla mnie w tym aspekcie - za to za Moroderem piosenkowym jak najbardziej, bo połowa dorobku lat 80 to jego dzieło.)
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58235
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#3 Post autor: Adam » sob lis 09, 2013 16:52 pm

Ehhh nie ma co dyskutować ale jesteś rozgrzeszony :)

Jak pisałem - jak ktoś nie rozumie całej tej epoki, nie zrozumie Commando. Jak ktoś nie rozumie Commando, to nie zrozumie tej całej epoki. I wszystkiego co się z tym wiąże - również muzyki i sposobu ilustracji tamtych lat. Także Paweł musisz wrócić do profesorskich rozprawek (bez ironii, żeby nie było) ale nad współczesną filmówką, co wychodzi Ci b.dobrze i jest to chwalebne, ale nie cofaj się 30 lat wstecz - tak będzie lepiej, bo i tak tego nie zrozumiesz, bo nie da się przyłożyć i porównać tego prostymi kategoriami czy książkowo-akademickimi przykładami.
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#4 Post autor: Paweł Stroiński » sob lis 09, 2013 17:11 pm

Adam pisze:Ehhh nie ma co dyskutować ale jesteś rozgrzeszony :)

Jak pisałem - jak ktoś nie rozumie całej tej epoki, nie zrozumie Commando. Jak ktoś nie rozumie Commando, to nie zrozumie tej całej epoki. I wszystkiego co się z tym wiąże - również muzyki i sposobu ilustracji tamtych lat. Także Paweł musisz wrócić do profesorskich rozprawek (bez ironii, żeby nie było) ale nad współczesną filmówką, co wychodzi Ci b.dobrze i jest to chwalebne, ale nie cofaj się 30 lat wstecz - tak będzie lepiej, bo i tak tego nie zrozumiesz, bo nie da się przyłożyć i porównać tego prostymi kategoriami czy książkowo-akademickimi przykładami.
Ale skoro nie potrafisz tego wyjaśnić, to znaczy, że ty też na ten temat nie masz nic do powiedzenia. Proszę cię, żebyś mi wyjaśnił, o co w tym wszystkim chodzi, a ty mówisz, że się tego nie da zrozumieć, jak się nie żyło w tamtych czasach. Aha, czyli właśnie unieważniłeś 90% humanistyki.

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58235
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#5 Post autor: Adam » sob lis 09, 2013 17:15 pm

a co ja mogę wyjaśniać jak ktoś nie rozumie takiego filmu jak Commando? :P jak mam Ci taki film wytłumaczyć? :D tym bardziej komuś, kto nie ma 10 lat, nie wychowywał się na pokemonach, tylko kto się wtedy urodził.. mogę Ci tylko współczuć a nie wytłumaczyć ;-)
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
Mystery
James Horner
Posty: 23266
Rejestracja: pt gru 01, 2006 11:34 am

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#6 Post autor: Mystery » sob lis 09, 2013 17:17 pm

Ciężko cokolwiek tu wytłumaczyć, po prostu trzeba to mieć we krwi :)

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58235
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#7 Post autor: Adam » sob lis 09, 2013 17:18 pm

no bo jak można tłumaczyć komuś kino akcji lat 80 - to raz :mrgreen: dwa - jak w ogóle jest możliwe że można tego nie rozumieć, to dwa :mrgreen:
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#8 Post autor: Paweł Stroiński » sob lis 09, 2013 17:19 pm

Może jakby ktoś w tym filmie umiał grać, to bym zrozumiał :mrgreen:

Na poważnie, to ten film nie wie, czym ma być - czy komedią czy poważnym filmem akcji. To poziom Hannibala Ridleya.

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58235
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#9 Post autor: Adam » sob lis 09, 2013 17:21 pm

on doskonale wie czym ma być i czym miał być, tylko Ty go kompletnie nie rozumiesz, i próbujesz zrozumieć kompletnie źle trafiając :)
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
kiedyśgrześ
+ W.A. Mozart +
Posty: 5933
Rejestracja: sob lip 09, 2011 12:05 pm

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#10 Post autor: kiedyśgrześ » sob lis 09, 2013 17:32 pm

Paweł Stroiński pisze:Na poważnie, to ten film nie wie, czym ma być - czy komedią czy poważnym filmem akcji. To poziom Hannibala Ridleya.
Hannibal Ridleya megakult :!: ale ja jestem fanbojem tej literatury, grząski grunt z filmu wywalony, Hansik top :!: Do dzisiaj poszukuję w sieci brakujących elementów score :P
Obrazek

Awatar użytkownika
Krzysiek
Nominacja do odkrycia roku
Posty: 1104
Rejestracja: śr gru 07, 2011 16:52 pm
Lokalizacja: Polkowice

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#11 Post autor: Krzysiek » sob lis 09, 2013 23:22 pm

Paweł Stroiński pisze:A tak poważnie, skoroś taki zakochany w tej stylistyce, wyjaśnisz mi może o co chodziło w tych elektronicznych ilustracjach? Bo dla mnie ta muzyka po prostu jest i w wielu przypadkach wręcz niszczyła mi film (np. oglądając Commando, zdarzały mi się facepalmy w związku ze score Hornera i wcale nie żartuję).

Kiedyś na wielkim oburzeniu napisałeś mi, że historia już Faltermeyera oceniła. Na jakiej podstawie twierdzisz, ze "historia" (jaka historia zresztą, ale to temat na dyskusję, w której nie liczę na wielu forumowiczów, bo chyba dość mało tutaj humanistów, którzy na dodatek tą kwestią musieli się zajmować w pełni) oceniła Faltermeyera, jeśli najpopularniejsze ścieżki tego pana powstały 30 lat temu? To, że w radiu czasem puszczają Axel F.? Crockett's Theme też dość regularnie i co z tego? Gdzie Faltermeyer a gdzie np. rewolucjonizujący gatunek w tym czasie Vangelis, który faktycznie wiele wniósł?

Pytam zupełnie poważnie. Dla mnie te megakulty lat osiemdziesiątych mają zupełnie zero emocji, tylko dynamizują akcję, która i tak by sobie poradziła samym montażem bez tego. Gdzie wartość dodana muzyki, którą należy rozpatrywać, jak rozważamy, czym jest muzyka filmowa? Tak, tak, potrafiłbym wziąć takie The Crash z Days of Thunder, wywalić z filmu i zaryzykowałbym, że scena by nic na tym ani nie zyskała, ani nie straciła. Co ma robić muzyka elektronicznych w latach osiemdziesiątych i jakie ma zadanie?

Tylko mi nie mów, że cię to nie interesuje, bo w tej sytuacji moim zdaniem możesz równie dobrze wywalić wszystkie swoje recenzje, jakie napisałeś w życiu i wynieść się z forum, bo muzyka filmowa jest czym jest i tego swoim spuszczaniem się nad Brianem czy takim postem o Days of Thunder... po prostu nie zmienisz.
Ale skoro nie potrafisz tego wyjaśnić, to znaczy, że ty też na ten temat nie masz nic do powiedzenia. Proszę cię, żebyś mi wyjaśnił, o co w tym wszystkim chodzi, a ty mówisz, że się tego nie da zrozumieć, jak się nie żyło w tamtych czasach. Aha, czyli właśnie unieważniłeś 90% humanistyki.
Kolego Pawle :) z całym szacunkiem dla Ciebie i humanistów, ale postaram się to wytłumaczyć inaczej...
Był taki czas, kiedy jedyną możliwość posłuchania muzyki dawał telewizor (czarno-biały, choć to też kolory) i "audycja" - Przy muzyce o sporcie :wink: Ew jeszcze jak kto miał patefon i winyle to już był gość. Ja miałem to szczęście, że moich Rodziców było stać kiedyś na szpulowca i co się dało to kopiowało z tv by później posłuchać. Sporo czasu później pojawiły się lepsze radia (i "audycje" m.in. Sierockiego lub inne) oraz magnetofony kasetowe. O ile mnie pamięć nie myli pod koniec lat 80dziesiątych za duże jak na tamte czasy pieniądze udawało się kupic oryginalne kasety jak ktoś coś przywoził z Węgier. Początek lat 90dziesiątych - Legnica, mały kiosk w rynku i nieprzebrany tłum młodych ludzi - ktoś otworzył biznes z nagranymi kasetami. Ładna poligrafia i nadruki. Piekielnie drogie ale szły jak woda. Rok później widziałem po raz pierwszy złote wydanie CD z MFSLu w cenie wypłaty mojego Taty.... W środowisku gdzie się wychowywałem i wśród moich przyjaciół, znajomych nawet jeśli kogoś było stać by kupić dzieciom sprzęt typu Diora lub Radmor (z odtwarzaczem CD), to wszyscy słuchali muzy z kaset. Pierwszej wypłaty nie przepiłem tylko pojechałem do Poznania kupić płyty CD. To na czym się wychowałem grały Szczury Paryża, Świnka Balbinka, Różowa Prezerwatywa i duży X innych których już nia pamiętam a kasety przepadły w mrokach dziejów. Leciały teledyski Limahl,a , Abdul , Sabriny , Fox , Tyler , Wham i innych prześwietnych wykonawców. Muzyki filmowej można było sobie posłuchać na seansie filmowym w kinie lub oglądając zajechaną kopię jakiegoś hiciora (typu Rambo) z VHS. To co się słuchało i w jaki sposób wynikało nie z własnych upodobań a bardziej z możliwości dostępu lub postępu technicznego.
A tak poważnie, skoroś taki zakochany w tej stylistyce, wyjaśnisz mi może o co chodziło w tych elektronicznych ilustracjach
taka wtedy była stylizacja i muzyka... Jarre, Oldfield i wspomniani przeze mnie inni wykonawcy. A u nas choćby Kombi. Owszem TSA dawało czadu , KAT , Turbo , Kreon, grał zespół Bank (miałem nawet kilka czarnych płyt). Ale to właśnie w Kombi ile było elektroniki Łosowskiego?? A słuchanie i nagrywanie w nocy J.M. Jarre.... Nie zrozumiesz tego klimatu z prostej przyczyny - urodziłeś się w innych czasach. czasach, gdzie już miałeś wybór. Nie bawiłeś się przy typowo elektronicznych mixach z lat 80dziesiątych :mrgreen: Popytaj swoich Rodziców, może coś ciekawego powspominają :)
Nie jestem fanem tylko jednego gatunku muzyki, ale twoje czepianie się Conana jest dla mnie wytłumaczalne. Może nie podszedł Ci film lub za bardzo skupiłes się na słuchaniu a nie oglądaniu. Mi pasuje i film i muzyka. A że na płycie nie do końca to jest słuchalne lub przyswajalne... Cóż, nie jestem muzykiem z wykształcenia czy choćby zamilowania i nie mam w tym temacie moralnego prawa by krytykować jakieś nuty.
Gdzie Faltermeyer a gdzie np. rewolucjonizujący gatunek w tym czasie Vangelis, który faktycznie wiele wniósł?
Wybacz, ale właśnie na prywatkach (tak to się wtedy nazywało) Vangelis byłby asłuchalny :mrgreen:
Co ma robić muzyka elektronicznych w latach osiemdziesiątych i jakie ma zadanie?
Miała być słuchalna i przyswajalna. Taka była jak pralka Frania czy kozaki Relax. W ten sposób można krytykować wszystkie dzieła muzyczne z poszczególnych ram czasowych. Ile soundtracków przesłuchałeś z lat 40-50? Ile z nich jest takich przy których noga sama tupie?
Dla mnie te megakulty lat osiemdziesiątych mają zupełnie zero emocji, tylko dynamizują akcję, która i tak by sobie poradziła samym montażem bez tego
Wydaje mi się, że sam sobie odpowiedziałes na to pytanie.... Czym są dzisiaj te filmy bez tej muzyki :?: Śmieszne parodie, zero efektów (w porównaniu do magaprodukcji ostatnich lat). Często muzyka właśnie je ratuje. Szybka, dynamiczna, niekoniecznie współgrająca z obrazem.

Jest chyba tak jak już kiedyś napisałem - za bardzo niektórzy skupili się na muzyce i zapomnieli że się jej słucha a nie rozdrabnia na nuty. To samo oczywiście tyczy się "słuchaczy" sprzętu grającego :mrgreen: Trzeba umieć wypośrodkować :) Cieszę się kiedy czytam jakąś recenzję płyty. Nie zawsze się zgadzam z piszącym, ale to własnie jest punkt odniesiena. Natomiast pisanie nuta po nucie co kompozytor chciał lub nie chciał nagrać jest masohizmem i nie ma nic współnego z przyjemnością obcowania z muzyką (jakąkolwiek)

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58235
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#12 Post autor: Adam » sob lis 09, 2013 23:32 pm

8)

Krzysiek jesteś niezmordowany :P ale Paweł i tak nie zrozumie tej epoki, miał na to kopę lat i nic, także Twój trud był daremny :)
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#13 Post autor: Paweł Stroiński » sob lis 09, 2013 23:45 pm

Adam, ja te Faltermeyerowskie ścieżki, czy innych nazwisk, które znam, ale w tej chwili nie pomnę (LeVaya jeszcze kojarzę z nazwiska) po prostu przez... 17 lat słuchania filmówki świadomie ignorowałem.

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58235
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#14 Post autor: Adam » sob lis 09, 2013 23:48 pm

dlatego mówiłem, że Ci współczuję :P masz prawo ich i tej epoki nie rozumieć, choć jak mówię, to dziwne, biorąc pod uwage fakt że nie masz 15 lat. gdybyś miał, to bym się słowem nie odezwał :)
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: LLL - Elfman - RESTLESS, Zimmer - DAYS OF THUNDER

#15 Post autor: Paweł Stroiński » ndz lis 10, 2013 00:06 am

Krzysiek pisze:
Paweł Stroiński pisze:A tak poważnie, skoroś taki zakochany w tej stylistyce, wyjaśnisz mi może o co chodziło w tych elektronicznych ilustracjach? Bo dla mnie ta muzyka po prostu jest i w wielu przypadkach wręcz niszczyła mi film (np. oglądając Commando, zdarzały mi się facepalmy w związku ze score Hornera i wcale nie żartuję).

Kiedyś na wielkim oburzeniu napisałeś mi, że historia już Faltermeyera oceniła. Na jakiej podstawie twierdzisz, ze "historia" (jaka historia zresztą, ale to temat na dyskusję, w której nie liczę na wielu forumowiczów, bo chyba dość mało tutaj humanistów, którzy na dodatek tą kwestią musieli się zajmować w pełni) oceniła Faltermeyera, jeśli najpopularniejsze ścieżki tego pana powstały 30 lat temu? To, że w radiu czasem puszczają Axel F.? Crockett's Theme też dość regularnie i co z tego? Gdzie Faltermeyer a gdzie np. rewolucjonizujący gatunek w tym czasie Vangelis, który faktycznie wiele wniósł?

Pytam zupełnie poważnie. Dla mnie te megakulty lat osiemdziesiątych mają zupełnie zero emocji, tylko dynamizują akcję, która i tak by sobie poradziła samym montażem bez tego. Gdzie wartość dodana muzyki, którą należy rozpatrywać, jak rozważamy, czym jest muzyka filmowa? Tak, tak, potrafiłbym wziąć takie The Crash z Days of Thunder, wywalić z filmu i zaryzykowałbym, że scena by nic na tym ani nie zyskała, ani nie straciła. Co ma robić muzyka elektronicznych w latach osiemdziesiątych i jakie ma zadanie?

Tylko mi nie mów, że cię to nie interesuje, bo w tej sytuacji moim zdaniem możesz równie dobrze wywalić wszystkie swoje recenzje, jakie napisałeś w życiu i wynieść się z forum, bo muzyka filmowa jest czym jest i tego swoim spuszczaniem się nad Brianem czy takim postem o Days of Thunder... po prostu nie zmienisz.
Ale skoro nie potrafisz tego wyjaśnić, to znaczy, że ty też na ten temat nie masz nic do powiedzenia. Proszę cię, żebyś mi wyjaśnił, o co w tym wszystkim chodzi, a ty mówisz, że się tego nie da zrozumieć, jak się nie żyło w tamtych czasach. Aha, czyli właśnie unieważniłeś 90% humanistyki.
Kolego Pawle :) z całym szacunkiem dla Ciebie i humanistów, ale postaram się to wytłumaczyć inaczej...
Był taki czas, kiedy jedyną możliwość posłuchania muzyki dawał telewizor (czarno-biały, choć to też kolory) i "audycja" - Przy muzyce o sporcie :wink: Ew jeszcze jak kto miał patefon i winyle to już był gość. Ja miałem to szczęście, że moich Rodziców było stać kiedyś na szpulowca i co się dało to kopiowało z tv by później posłuchać. Sporo czasu później pojawiły się lepsze radia (i "audycje" m.in. Sierockiego lub inne) oraz magnetofony kasetowe. O ile mnie pamięć nie myli pod koniec lat 80dziesiątych za duże jak na tamte czasy pieniądze udawało się kupic oryginalne kasety jak ktoś coś przywoził z Węgier. Początek lat 90dziesiątych - Legnica, mały kiosk w rynku i nieprzebrany tłum młodych ludzi - ktoś otworzył biznes z nagranymi kasetami. Ładna poligrafia i nadruki. Piekielnie drogie ale szły jak woda. Rok później widziałem po raz pierwszy złote wydanie CD z MFSLu w cenie wypłaty mojego Taty.... W środowisku gdzie się wychowywałem i wśród moich przyjaciół, znajomych nawet jeśli kogoś było stać by kupić dzieciom sprzęt typu Diora lub Radmor (z odtwarzaczem CD), to wszyscy słuchali muzy z kaset. Pierwszej wypłaty nie przepiłem tylko pojechałem do Poznania kupić płyty CD. To na czym się wychowałem grały Szczury Paryża, Świnka Balbinka, Różowa Prezerwatywa i duży X innych których już nia pamiętam a kasety przepadły w mrokach dziejów. Leciały teledyski Limahl,a , Abdul , Sabriny , Fox , Tyler , Wham i innych prześwietnych wykonawców. Muzyki filmowej można było sobie posłuchać na seansie filmowym w kinie lub oglądając zajechaną kopię jakiegoś hiciora (typu Rambo) z VHS. To co się słuchało i w jaki sposób wynikało nie z własnych upodobań a bardziej z możliwości dostępu lub postępu technicznego.
A tak poważnie, skoroś taki zakochany w tej stylistyce, wyjaśnisz mi może o co chodziło w tych elektronicznych ilustracjach
taka wtedy była stylizacja i muzyka... Jarre, Oldfield i wspomniani przeze mnie inni wykonawcy. A u nas choćby Kombi. Owszem TSA dawało czadu , KAT , Turbo , Kreon, grał zespół Bank (miałem nawet kilka czarnych płyt). Ale to właśnie w Kombi ile było elektroniki Łosowskiego?? A słuchanie i nagrywanie w nocy J.M. Jarre.... Nie zrozumiesz tego klimatu z prostej przyczyny - urodziłeś się w innych czasach. czasach, gdzie już miałeś wybór. Nie bawiłeś się przy typowo elektronicznych mixach z lat 80dziesiątych :mrgreen: Popytaj swoich Rodziców, może coś ciekawego powspominają :)
Nie jestem fanem tylko jednego gatunku muzyki, ale twoje czepianie się Conana jest dla mnie wytłumaczalne. Może nie podszedł Ci film lub za bardzo skupiłes się na słuchaniu a nie oglądaniu. Mi pasuje i film i muzyka. A że na płycie nie do końca to jest słuchalne lub przyswajalne... Cóż, nie jestem muzykiem z wykształcenia czy choćby zamilowania i nie mam w tym temacie moralnego prawa by krytykować jakieś nuty.
Gdzie Faltermeyer a gdzie np. rewolucjonizujący gatunek w tym czasie Vangelis, który faktycznie wiele wniósł?
Wybacz, ale właśnie na prywatkach (tak to się wtedy nazywało) Vangelis byłby asłuchalny :mrgreen:
Co ma robić muzyka elektronicznych w latach osiemdziesiątych i jakie ma zadanie?
Miała być słuchalna i przyswajalna. Taka była jak pralka Frania czy kozaki Relax. W ten sposób można krytykować wszystkie dzieła muzyczne z poszczególnych ram czasowych. Ile soundtracków przesłuchałeś z lat 40-50? Ile z nich jest takich przy których noga sama tupie?
Dla mnie te megakulty lat osiemdziesiątych mają zupełnie zero emocji, tylko dynamizują akcję, która i tak by sobie poradziła samym montażem bez tego
Wydaje mi się, że sam sobie odpowiedziałes na to pytanie.... Czym są dzisiaj te filmy bez tej muzyki :?: Śmieszne parodie, zero efektów (w porównaniu do magaprodukcji ostatnich lat). Często muzyka właśnie je ratuje. Szybka, dynamiczna, niekoniecznie współgrająca z obrazem.

Jest chyba tak jak już kiedyś napisałem - za bardzo niektórzy skupili się na muzyce i zapomnieli że się jej słucha a nie rozdrabnia na nuty. To samo oczywiście tyczy się "słuchaczy" sprzętu grającego :mrgreen: Trzeba umieć wypośrodkować :) Cieszę się kiedy czytam jakąś recenzję płyty. Nie zawsze się zgadzam z piszącym, ale to własnie jest punkt odniesiena. Natomiast pisanie nuta po nucie co kompozytor chciał lub nie chciał nagrać jest masohizmem i nie ma nic współnego z przyjemnością obcowania z muzyką (jakąkolwiek)
Kiedy się skończyły lata 80-te, ja nie mogłem chodzić na prywatki, bo miałem wtedy 6 lat, disco moich czasów to było, coś pokroju Dr Albana (kurde, kupiliśmy nawet kasetę, choć chyba raczej na życzenie brata niż moje), a moje pierwsze doświadczenie gustu muzycznego, jakie pamiętam, to było Roxette, z których potem (pod wpływem ojca trochę) przerzuciłem się na The Beatles, których pamiętam, że jako ośmiolatek-dziewięciolatek wprost chłonąłem. Potem nie wiedzieć czemu naszła mnie faza na Backstreet Boys, która trwała na szczęście tylko około roku, z małym interludium na Króla lwa, jak tylko film był w kinach (kasetę chyba zajechałem). Taka jest moja historia muzyczna przed filmówką.

Kiedy zacząłem trochę bardziej świadomie odkrywać starszą muzykę i zapoznałem się z hitami Modern Talking (choć w odnowionej wersji, potem ktoś puścił oryginały) i Abby/Boney M... zdecydowanie wybrałem Boney M. i Abbę.

Ja patrzę na to z innej perspektywy. Mam gdzieś, co było dostępne, mam gdzieś, czego ludzie słuchali w USA lub w Polsce, mam gdzieś nawet, czego ludzie dzisiaj słuchają w radiu, na mp3, itd. Mnie interesuje to, że skoro słucham muzyki filmowej, to oczekuję, że jest to muzyka, która wnosi coś do filmu i każdy trochę bardziej świadomy człowiek doskonale wie, że o to w tym gatunku chodzi.

Moje pytanie brzmi, co wnosi muzyka Faltermeyera, która jest na wszelkim możliwym poziomie prosta i pusta, do filmu. I ja nie mówię od razu, że każda muzyka elektroniczna lat 80-tych to gówno, bo lubię np. Gorky Park Hornera, choć Red Heat i Commando już nie, a Gorky Park to score, który w zasadzie stworzył to, co Horner w tych akcyjniakach robił (tak sądząc po paru motywach i generalnej idei), razem z 48 HRS. O ile nie słyszałem tych 2 CD w całości, to wolę dwa kawałki, które znam z Miami Vice (Crockett's Theme i coś jeszcze, ale nie pamiętam, jak to się nazywa) od jakiegokolwiek kawałka Faltermeyera, jaki słyszałem w życiu.

Filmu Conan, odkąd obejrzałem, nigdy nie krytykowałem, a wręcz mnie zachwycił, więc nie wiem dokładnie, o czym mówisz. Chodzi mi o to, że odkąd pamiętam moje doświadczenie z kinem akcji lat 80-tych, odtąd miałem poczucie, że muzyka mi w tych filmach przeszkadzała, bo będąc już trochę bardziej świadomym gatunku podczas n-tego obejrzenia Gliniarza z Beverly Hills (choć o ironio, najczęściej chyba widziałem akurat dwójkę i nie, nie dlatego, że to Tony Scott, jakoś najczęściej się pojawiała na telewizorze), słyszałem tę muzykę i zastanawiałem się, po co ona jest.

Tak, muzyka Faltermeyera rujnowała mi doświadczenie filmowe.

ODPOWIEDZ