Hm, no nie wiem, nawet Disney inaczej traktował księżniczki w swoich animacjach, a inaczej bardziej aktywne bohaterki - zarówno Elsa i jej siostra z Frozen, jak i Mulan, mają jakiś character arc i parę razy coś im po drodze nie wychodzi - zwłaszcza ta ostatnia musi przejść trening i ma sporo momentów, gdzie coś jej nie wychodzi, przez co ostatni akt jest jej rehabilitacją, w efekcie czego jej zwycięstwo ma dużo silniejszy wydźwięk emocjonalny. Z częścią Disneya zarządzaną przez Kennedy sprawa zdaje się wyglądać trochę inaczej.
Mareczek mnie kiedyś wyśmiał mówiąc coś o teoriach spiskowych (jak przystało mistrza argumentacji, jak zawsze celnie i merytorycznie) przyznając, że nie interesują go materiały prasowe ani cała otoczka, ale wydaje mi się, że to właśnie w niej tkwi diabeł:
-już 5 lat temu Kennedy mówiła jak ważne jest, żeby w Star Warsach wreszcie były jakieś silne postaci kobiece (yyyy....Leia anybody?)
-Phasma początkowo miała być grana przez Benedicta Cumberbatcha, ale po backlashu w mediach, które narzekały, że w SW jest za mało kobiet, zmieniono jej płeć i zatrudnili tę drewnianą aktorkę z GoT
-W zeszłym roku (a może i jeszcze wcześniej?) Kennedy na panelach z dumą paradowała w koszulce z napisem "Force is Female"
-Podkreślała już, i to chyba jeszcze przed TFA, że w Lucasfilm Story Group zespół składa się z 8 kobiet i 5 facetów (co jest tym zabawniejsze, że mają 13 ludzi, którzy skasowali całe Expanded Universe, żeby móc zacząć stworzyć spójny kanon od nowa, nie minęło nawet 5 lat i już im się to rozłazi)
-Gwendoline Christie jedyne co potrafiła powiedzieć o Phasmie w wywiadach to to, że jest silną kobietą i że jest dumna z tego, że może grać silną kobietę
-mniej więcej to samo mówiła Felicity Jones o Jynn (w sumie mam wrażenie, że ci scenarzyści po napisaniu postaci takich jak "silna kobieta", "black token guy", "latynoski akcent" i "Chińczyk dla podbicia oglądalności na chińskim rynku" uznają, że cała charakterystykę postaci mają odhaczoną i klepią się po pleckach gratulując dobrej roboty - chyba nawet Padme miała więcej osobowości niż Jynn :/)
-w TLJ wszyscy biali faceci są przedstawieni jako narwańcy/zgredy/bad guye, podczas gdy wszystkie kobiety są rozsądne, opanowane i wiedzą co robić
-w tym samym filmie fioletowowłosa kobieta, aka Admiral Gender Studies dosłownie rozrywa na strzępy Supremację (konkretnie jej prawe skrzydło) - mam wrażenie, że trudno o czytelniejszą aluzję polityczną
Do tego dochodzi właśnie taka gadka jak ta Jessicy Chastain czy różne narzekania mediów czy grup społecznych, które wiecznie czepiają się, że dana mniejszość/grupa jest za mało albo w zły sposób reprezentowana w filmach (moim ulubionym przykładem jest Wonder Woman, o którą feministki miały ból dupy, bo miała ogolone pachy) i ma się wrażenie, że Hollywood ma faktycznie straszne ciśnienie na pokazywanie silnych postaci kobiecych, ale nie bardzo chce tę siłę uzasadniać czymś innym, niż tym, że mają ją w sobie i należy im się od urodzenia. I to jest zabawne, bo potem pojawia się pitolenie, że ludzie, którym nie podobał się TLJ czy nijakie i wciskane wszędzie postaci kobiece nienawidzą kobiet i są jakimiś alt-rightowcami. Więc tak sobie pomyślałem o tym, jak bardzo lubię Leię, Ripley, Czarną Mambę, Aryę Stark czy Mulan i mi wyszło, że faktycznie nienawidzę kobiet
(przynajmniej tych, których charakter się ogranicza do "silna kobieta").
No ale to offtop, można to przenieść do działu o SW, bo w sumie omawiam to głównie na przykładach z tego filmu, chociaż tak jak napisałem - problem wydaje się być szerszy i trochę bez zrozumienia pewnych zjawisk, jak również mocno roszczeniowy. Żeby nie szukać daleko, Chastain miała też ból dupy o to, że Mark Wahlberg (najbardziej kasowy aktor zeszłego roku, który zastrzegł sobie płatne dokrętki w kontrakcie) dostał 5 mln za dokrętki do All the money in the world, podczas gdy dobra, ale nieznana szerszej publiczności Michelle Williams, która nie chciała pieniędzy za dokrętki, robiła to prawie za darmo. Podobna sytuacja była parę lat temu, gdy dwukrotny laureat oskara z mega potężnym wtedy nazwiskiem Kevin Spacey zarabiał więcej, niż mniej znana i nagradzana Robin Wright (która zrobiła gównoburze na temat seksizmu i dostała tyle samo, co Spacey - to jest zabawne, bo gdyby mu partnerował jakiś facet z porównywalnym do niej nazwiskiem, to pewnie też by zarabiał podobną stawkę i nie mógłby nic ugrać na dyskryminacji, chyba, że byłby w jakiejś mniejszości społecznej)