Marek Łach pisze:Ja podsumuję tę dyskusję w ten sposób: Wy uważacie, że - co do zasady - artysta powinien dostosowywać się do widza (uniwersalnego widza); ja uważam na odwrót, że - co do zasady - to widz powinien dostosowywać się do dzieła artystycznego. Na tej płaszczyźnie nasze poglądy się fundamentalnie różnią i nie przekonamy się nawzajem, więc chyba nie ma sensu brnąć w to dalej. Ale dyskusja ciekawa.
Ej, ej, ja wcale nie twierdzę, że artysta musi się zawsze i wszędzie dostosowywać do widza. Twierdzę tylko, że:
a) polskie kino składa się zasadniczo z 3 gatunków, z których tylko w jednym można trafić na dzieła o jakiejkolwiek wartości (kom-romy, pseudo-superprodukcje patriotyczne oraz owe hermetyczne "polish cinema" -że tak to nazwę).
b) Smarzowski jest przedstawicielem ostatniego z tych gatunków i jego filmy cieszą się zerowym zainteresowaniem wśród osób z Polską nie związanych.
c) Filmy Smarzowskiego wyróżniają się poziomem realizacji na tle polskiej szarzyzny ale na tle światowym to nic wielkiego.
i jeszcze takie przemyślenie odnośnie tego, czy artysta powinien się naginać:
d) kino jest może i dziełem sztuki, ale jest też produkcją, formą rozrywki. Jeśli reżyser kręci film za pieniądze swoje i znajomych to może sobie robić sztukę, która będzie zrozumiała tylko dla niego i jego kolegów a reszta widzów, niech się dostosuje do dzieła. Ale jak już bierze od kogoś większą kasę na ten film (nieważne czy milion złotych czy 10 milionów baksów), to chyba powinno mu (no i dawcom kasy) zależeć, żeby się dobrze sprzedał. Nie mówię, że ma się nagiąć i zrobić film dla masowego widza, ale skoro dostaje kasę od PISFu, to mógłby zrobić film, który przynajmniej jakiegoś niszowego widza za tą zagranicą znajdzie, trochę tę polską kinematografię do góry pociągnie, czy choćby rozreklamuje, a nie będzie kolejnym obrazem, w którym dusimy się we własnym piekiełku.
Aha. Nie widziałem kina litewskiego czy węgierskiego ostatnimi czasy, ale widziałem filmy z Wietnamu, Tajlandii, Indonezji... choć kultura tych krajów diablo odmienna od naszej, to jakoś nie miałem problemów ze zrozumieniem przekazu a i technicznie to się prezentowało lepiej niż większość rodzimych produkcji. O kinie z Korei nie wspominam, bo takie zdjęcia jak w "Epitafium" choćby to ja nie wiem kiedy w polskim filmie zobaczę.
A co do kina rumuńskiego, to dostało ostatnio nagrody w Cannes:
http://www.youtube.com/watch?v=HiJRGbCKCu0
widać Rumuni potrafią podjąć bardziej uniwersalne tematy niż niezrozumiałe dla innych rozliczanie z Ceausescu na przykład. A technicznie to chyba i lepiej wygląda jak Smarzowski.