hp_gof pisze:I <3 Marek Łach! Że też Ci się chciało mu odpisywać
Rozumiem solidarność między fanbojboską, ale już się tak nie podlizuj.
I nie "mu", gdyż "mu" to robi krowa, tylko ja się jakoś w końcu nazywam.
Dobra do konkretów i postu Marka.
Na wstępie chciałbym podziękować Markowi, że odpisał. Na tym polega dyskusja. Trochę szkoda, że parę osób, których dzieciak też irytował nie zechciało wspomóc mi dyskusji. Ale dobrze, jestem w stanie sobie sam poradzić, gdyż jestem przekonany do swoich racji. Co też oznacza, że niestety Drogi Marku nie mogę się zgodzić z tym co napisałeś i Twoja linia obrony mnie niestety, nie przekonała.
Oczywiście wykorzystałeś swój talent do ładnego i inteligentnego pisania, ale z wnioskami do jakich doszedłeś się zgodzić nie mogę. Ja oczywiście sam nie użyję tak pięknych i mądrych słów, tym bardziej, że jak myślę o Oskarze Schellu to mi skacze ciśnienie, ale postaram się odpisać i odeprzeć postawione mi zarzuty:
Zarzucasz mi, że nie rozumiem kina obyczajowego. OK, w takim razie ExLo&InClo każesz mi traktować jako kino obyczajowe takie na serio? I tu już mamy problem, ale ExLo&InClo wcale takim filmem nie jest. Nie chodzi wcale, aby od razu akcja działa się na Śląsku i tyczyła się rodziny emerytowanego górnika, z umierającą na raka żoną i córką zajmującą się prostytucją, która zaraziła się AIDS. Film od samego początku także za sprawą zdjęć wprowadza nas w trochę w odrealniony Nowy Jork. Naprawdę mieszkańcy tego miasta są aż tak mili i wyrozumiali? Naprawdę skoro to poważny film psychologiczno-obyczajowy-poważno-dramatyczny, to mamy uwierzyć w historię dzieciaka przechadzającego się po mieście w poszukiwaniu właściciela klucza, czy też drzwi, które można odtworzyć? Przecież już ta cała historia brzmi bajkowo i nie każe mi jej traktować na 101% serio. Tym bardziej jeżeli bawimy się w taki realistyczny dramat psychologiczno obyczajowy, to prawda jest taka, że poszukiwania Oskara skończyłyby się na paru ulicach, spotkaniem z grupą "czarnych". Nowy Jork to nie Sandomierz Ojca Mateusza. Przepraszam ale skoro ponoć mamy DOBRZE NAPISANEGO BOHATERA KINA PSYCHOLOGICZNEGO (nie wiem czemu to się pisze z dużej litery?
), to dlaczego świat, który go otacza nie jest jak z KINA PSYCHOLOGICZNEGO? Jeżeli bawimy się zaś w quasi romantyczny świat, w stylu po 11 września wszyscy w Nowym Yorku się kochamy i jesteśmy życzliwi, to nie obieramy za głównego bohatera postać odpychającą, irytującą, która powinna się nadawać do reklamy środków antykoncepcyjnych.
Zarzuca się mi infantylne rozumowanie. Ale przecież cała historia tego filmu wychodzi w sumie na infantylną. Po znalezieniu właściciela klucza, tamta para się godzi, chłopak znajdują tę którąś tam dzielnicę, w karteczce, która cudem przetrwała taki czas na huśtawce w Central Parku, który jak wiemy jest bardzo rzadko przez ludzi uczęszczany. Plus wątek z chodzeniem po mieście, zaginiony dziadek itd. I ta nad moimi opiniami należy ręce załamać? Please.
Tylko ja to wszystko kupiłem. Jestem w stanie kupić tę całą konwencję, jak w wielu filmach. Kupuję konwencję i oglądam ciekawą historię z ciekawym zawiązującym się finałem. Tylko wtedy nie tworzymy takiego irytującego bohatera. I tu nie chodzi, czy reżyserem jest Nolan, Cameron, czy Ozon, Almodovar czy Jarmush. Jeżeli tworzymy historię opartą na zagadce, poszukiwaniu czegoś, to mimo wszystko coś nas musi z głównym bohaterem łączyć. Jeżeli głównego bohaterem jest rozwiązać jakąś zagadkę, coś znaleźć, to musimy przynajmniej mieć z nim jakąś więź. I nie musi to być więź do super krystalicznego człowieka, może to być mega skurwysyn co nie myje rąk po skorzystaniu z toalety, ale nie może być irytujący. Jestem ciekaw jakby się prezentował nowy film o szukaniu jakiejś tam prawdy, którego głównym bohaterem byłby Jar Jar Binks?
Jeżeli zaś się bawimy DOBRZE NAPISANEGO BOHATERA KINA PSYCHOLOGICZNEGO, to w takim razie nie dajemy takiego infantylnego zakończenia. Tylko wtedy matka nie mogąc znieść swojego synka skurwysynka przedawkowuje środki uspokajające, a tajemniczy klucz okazuje się być od drugiego mieszkania ojca, o którym nikomu nie mówił, a tajemniczy Black okazuje się być skrytym kochankiem ojca, z którym to spotykali się w tym mieszkaniu. A i wtedy też skoro dzieciak życzy matce śmierci (dwa razy, aby to lepiej usłyszała - też rzecz raczej nienormalna, gdyż zwykle po wypowiedzeniu takich słów, człowiek dziecko wiedząc o ich sile nie powtarza ich, chyba że jest się skończonym podłym draniem), to wtedy ta nie odpowiada "ja wiem", tylko przynajmniej uderza dzieciaka w twarz.
Ale tak się nie stało. I tak też długo po napisach końcowych z piękną muzyczką Desplata, nie wiedziałem, co ja tak właściwie oglądnąłem? Czy to miało być smutne? Czy to miało być ciepłe? Czy miało to być krzepiące? Co chciał mi ten film powiedzieć? Co chciał mi przekazać?
Kolejna ważna rzecz: Drogi Marku, Ty wiesz, że ja Ciebie bardzo szanuję i stawiam Ciebie bardzo wysoko na liście top recenzentów muzyki filmowej w Polsce. Może nie tak wysoko jak Babucha, ale jesteś w TOP 5
To tym bardziej mam żal i uważam za zagranie trochę nie fair, że musiałeś wyjechać z "We Must Talk About Kevin" i to akurat teraz, kiedy jesteśmy świeżo po tragedii u USA.
Teraz będzie mi ciężko polemizować, gdyż wtedy wyjdę na bezduszną bestię, robiącą sobie niesmaczne żarty i show.
"We Must Talk About Kevin" widziałem choć się nie zachwyciłem i jednak miałem trochę większe oczekiwania (jeżeli Ciebie taka tematyka interesuje oglądnij sobie "Beautiful Boy" z muzyką Trevora Morrisa, pisałem o tym scorze, ale zostałem olany). Ale mniejsza tutaj o jakoś "We Must Talk About Kevin", a bardziej skoncentrujmy się na samym Kevinie, który jest postacią zdecydowanie ciekawszą od Oskara i lepiej zarysowaną, która jednak jakoś działa na widza niż tylko go irytuje. I z tego co pamiętam, to Kevin chyba w filmie nie zawsze był w wieku Oskara.
Wnerwiającą przemądrzałą postać Oskara starach się tłumaczyć, jako dobrze zarysowaną, skomplikowaną postać kina psychologicznego. Otóż nie, ta postać dla mnie jest słabo zarysowana. Twórcy nie mówią nam o niej wiele, ale dobrze bawmy się w tajemniczą postać, bez osobowości, to i tak rysuje nam się obraz aroganckiego, rozwianego emocjonalnie dzieciaka. Ale przez utratę ojca? Raczej nie, co film pokazuje on już wcześniej takim był. Wiem, że bolączką Hollywood jest tłumaczenie wszystkiego i każdych zachowań.Ale naprawdę Oskar zdaje się być osobą z problemami, tylko jakie to są problemy tak naprawdę nie do końca wiemy. Było wiele filmów obyczajowych o niesfornych dzieciakach. O dzieciach z problemami, o chorych dzieciach itd. Sam miałem nawet okazję przez trzy dni pomagać koleżance jako wolontariat w jednym z takich ośrodków z dzieciakami i młodzieżą, spora z niej z rodzin imigrantów. Oj, było to ciężkie i ona sama zrezygnowała po pół roku. Mniejsza o to. W każdym razie w tych wielu filmach i w życiu codziennym, w młodości, w wieku średnim, teraz na starość, nie spotkałem się z takim przypadkiem jak Oskar Schell.
I na koniec. Choć każesz postrzegać takie filmy inaczej. I uważasz, że kibicowanie utożsamianie się z postaciami, próba ich zrozumienia jest tylko dla filmów Camerona, Nolana i serii "Twilight", to jednak nie uwierzę, że Ty oglądając filmy nic nie czujesz? A jeżeli tak naprawdę jest to jak to robisz, że reagujesz niewzruszony na zachowania bohaterów na ekranie?
Widzisz jak tak nie potrafię i dlatego też jedyne z czym mi się ExL&InClo kojarzy to z okropnym głównym bohaterem. I rozumiem, że takie kojarzenie jest złe. I ja jestem świadom, że wiadomo użytkownicy IMDb czy RottenTomatoes nie dość, że są Nerdami to jeszcze amerykańskimi i maja popcorn zamiast mózgu, a więc są żadnym wyznacznikiem. Ale naprawdę radzę przeczytać komentarze, opinie na filmowych forach, tak z łaskawości. Zobaczysz, że co drugi post, tyczy się: "irritating kid", "annoying kid", "horrible kid", itd. Dyskusje się tyczą głównie tej postaci. I choć to marne pocieszenie to jednak fajnie, że sporo osób podziela moje zdanie i ocenia nisko ten film przez okropnego głównego bohatera, gdyż takim właśnie on jest.
Mimo wszystko, choć potrafisz podejść do tego wszystkiego bardzo spokojnie, z wyważonymi reakcjami i dokładnie wszystko analizujesz, to dalej nie uwierzę, że chociaż przez ułamek sekundy nic nie czułeś? I tak też Twoja opinia pozostaje wciąż tajemnicą o ile taka w ogóle istnieje?
Ja napisałem co sądzę o Oskarze Schellu. Ale tego od Ciebie nie usłyszałem. I nie wiem, czy usłyszę? Czy usłyszę co Ty Drogi Marku sądzisz o Oskarze Schellu
Ufff, na razie to chyba byłoby na tyle. Wszelkich zarzutów, proszę nie traktować osobiście i pamiętać o dozgonnym szacunku. Dziękuję uprzejmie za dyskusję, a za wszystko inne najmocniej przepraszam.
Z wyrazami szacunku.
Wawrzyniec.