Star Wars

To jest miejsce gdzie można podyskutować o samych filmach. Czekamy na wasze analizy, opinie, ciekawe spostrzeżenia, no i przede wszystkim produkcje godne polecenia. Zarówno te ambitne jak i te komercyjne. Piszcie, dyskutujcie, spierajcie się, niech forum zacznie wrzeć.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Kaonashi
Joe Hisaishi
Posty: 13571
Rejestracja: pt sie 19, 2011 17:36 pm
Lokalizacja: Kraina Bogów

Re: Star Wars

#1246 Post autor: Kaonashi » wt sty 16, 2018 17:00 pm

Najsłynniejszy analityk uniwersum SW w końcu zabrał głos:


youtu.be/G6ZQ2eBdKrs
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.

Awatar użytkownika
Wawrzyniec
Hans Zimmer
Posty: 33863
Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
Kontakt:

Re: Star Wars

#1247 Post autor: Wawrzyniec » czw sty 18, 2018 00:57 am

W internetach jest fanowska wersja The Last Jedi pt. "The Last Jedi De-Feminized-Edit".
https://www.huffingtonpost.com/entry/ed ... 3c55a63b27

http://www.telegraph.co.uk/films/2018/0 ... edit-last/

I Rian Johnson, jak i reszta obsady od razu zareagowała, tak jak i spora część internetu, jaki okropny i beznadziejny jest ten cut i oczywiście jaki okropny jest ten kto tego dokonał. Przy czym moim zdaniem mamy do czynienia z dość ciekawym trolligiem. Gdyż ta osoba wycinając te elemeny z silnymi niezależnymi kobietami, Chewbaccą będącym wegetarianem, Leią w kosmosie, Lukiem z krowami, planetą z kasynem i złymi bogaczami, itd. zrobił on z trwającego 2 godziny i 32 minuty filmy, film trwający 46 minut. W pewien sposób tylko pokazując, jak mało substancji i jakiejkolwiek historii jest w tym filmie, który jeszcze bardziej przypomina słaby odcinek Clone Wars.
#WinaHansa #IStandByDaenerys

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 13105
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Star Wars

#1248 Post autor: lis23 » pt sty 19, 2018 13:03 pm

Joseph Gordon-Levitt o krytyce "Ostatniego Jedi":

Wygląda na to, że dyskusje o filmach coraz częściej sprowadzają się do szufladkowania, czy coś jest dobre albo złe, najlepsze albo najgorsze, prawidłowe albo nie. Do tego dochodzi mentalność stada – ludzie wybierają strony, by wytykać drugą stronę palcami i pluć na jej przedstawicieli jadem. Aktualnie można to zaobserwować w przypadku miłośników i haterów Ostatniego Jedi. Drodzy czytelnicy. To nie jest polityka ani sport. Magia tkwi w subiektywności. Jeśli uważasz inaczej niż ja, absolutnie nie mam nic przeciwko temu. Myślę, że często właśnie dzięki różnicom w perspektywie filmy potrafią być szczególnie pouczające – dzięki nim możemy dowiedzieć się czegoś o samym sobie i o innych.
...
Pozostawienie Luke’a niezmienionym byłoby mocno zmarnowaną okazją. (…) Twórcy oraz aktor otrzymali wyjątkową szansę, by opowiedzieć historię o jednej z najbardziej uniwersalnych prawd – o starzeniu się. Wszyscy się starzejemy, a ci z nas, którzy mają tyle szczęścia, by przeżyć swoją młodość, mierzą się ze wszystkimi radościami, strachem, zagadkami, upadkami, niespodziankami i nieuchronnością tego procesu. Ponowne spotkanie uwielbianego protagonisty dekady po tym, gdy widzieliśmy go po raz ostatni, tylko po to, by odkryć, że minione lata zmieniły niektóre z jego fundamentalnych zasad, to coś bolesnego. Ale tym silnym kontrastem między starym a nowym Lukiem, Ostatni Jedi ukazuje unikalny, fascynujący portret ludzkiego życia nieubłaganie zmierzającego naprzód.
...
Dla mnie (…) postacie z filmów są zazwyczaj lepsze, gdy mają wady. Jako aktor, gdy podejmuję decyzję, czy zagrać określoną postać, staram się znaleźć zdrową równowagę między cnotami i słabościami. W innym wypadku bohater nie wydaje się prawdziwy. Nikt nie jest perfekcyjnym bohaterem albo złoczyńcą, każdy z nas jest o wiele bardziej skomplikowany. Idealne postacie wydają się papierowe. Wybaczcie, jeśli napiszę herezję, ale młody Luke Skywalker zawsze wydawał mi się zbyt płaski, więc miło było zobaczyć go tym razem jako niedoskonałą ludzką istotę.
...
Moim zdaniem jest to opowieść o nietraceniu wiary. (…) Luke popełnił błędy, które miały straszne konsekwencje. Jego żal sprawia, że chciałby się poddać. Musimy dostrzec tę rozpacz, skrytą za maską obojętności. Dzięki temu, gdy w końcu postanawia działać i dokonać ostatecznego poświęcenia, to coś znaczy – znacznie więcej niż tylko opóźnienie Najwyższego Porządku i pomoc w ucieczce pozostałości Ruchu Oporu. Jest to kres wędrówki naszego protagonisty. Odzyskał on swoją wiarę - w przeszłość i przyszłość zakonu Jedi, oraz przede wszystkim w samego siebie.

Źródło: https://www.gry-online.pl/S013.asp?ID=107483
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

Awatar użytkownika
Wojteł
John Williams
Posty: 9827
Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody

Re: Star Wars

#1249 Post autor: Wojteł » pt sty 19, 2018 13:07 pm

lis23 pisze:
pt sty 19, 2018 13:03 pm
Joseph Gordon-Levitt o krytyce "Ostatniego Jedi":

Dla mnie (…) postacie z filmów są zazwyczaj lepsze, gdy mają wady. (...) Idealne postacie wydają się papierowe. Wybaczcie, jeśli napiszę herezję, ale młody Luke Skywalker zawsze wydawał mi się zbyt płaski, więc miło było zobaczyć go tym razem jako niedoskonałą ludzką istotę.

Ciekawe zatem, co sądzi o innej postaci z filmu, którego broni - Rey?
Obrazek
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 13105
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Star Wars

#1250 Post autor: lis23 » pt sty 19, 2018 14:21 pm

A Rey jest taka idealna, że nie ma wad?

- Nie posłuchała Maz, uciekła z jej ... zamku? i dała się złapać Kylo
- Nie posłuchała Luke'a i poleciała ratować Bena, wpadając w pułapkę zastawioną przez Snoke'a

Rey jest dokładnie taka, jak Luke w jej wieku: impulsywna i lekkomyślna.
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

Awatar użytkownika
Wawrzyniec
Hans Zimmer
Posty: 33863
Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
Kontakt:

Re: Star Wars

#1251 Post autor: Wawrzyniec » pt sty 19, 2018 14:32 pm

lis23 pisze: A Rey jest taka idealna, że nie ma wad?
Tak.
lis23 pisze:- Nie posłuchała Maz, uciekła z jej ... zamku? i dała się złapać Kylo
I co się stało? Wygrała z Kylo pojedynek na Moce, a potem na miecze świetlne.
lis23 pisze:- Nie posłuchała Luke'a i poleciała ratować Bena, wpadając w pułapkę zastawioną przez Snoke'a

Rey jest dokładnie taka, jak Luke w jej wieku: impulsywna i lekkomyślna.
I znowu nic się nie stało? Snoke zginął, bez problemu pokonała strażników w tym pojedynku:
Obrazek
(P.S. Dlaczego Kylo wbija miecz świetlny w podłogę?)

A na koniec nie dała mu się przekabacić. Jak Luke nie posłuchał Yody i Obi-Wana w Imperium Kontratakuje, stracił rękę w pojedynku z Vaderem.
#WinaHansa #IStandByDaenerys

Awatar użytkownika
Wojteł
John Williams
Posty: 9827
Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody

Re: Star Wars

#1252 Post autor: Wojteł » pt sty 19, 2018 15:24 pm

lis23 pisze:
pt sty 19, 2018 14:21 pm
A Rey jest taka idealna, że nie ma wad?

- Nie posłuchała Maz, uciekła z jej ... zamku? i dała się złapać Kylo
- Nie posłuchała Luke'a i poleciała ratować Bena, wpadając w pułapkę zastawioną przez Snoke'a

Rey jest dokładnie taka, jak Luke w jej wieku: impulsywna i lekkomyślna.
Ja pierdolę. No straszne. Czy Maz jej kazała w tym zamku zostać? Nie wiem, dlaczego niby słuchanie innych miałoby świadczyć o nie byciu idealnym, tym bardziej, jeśli i tak wychodzi w tym wszystkim na swoje. Gdyby została w tym zamku, to by w ogóle nie było filmu.

Jest idealna, bo działa z czystego altruizmu, nie potrzebuje żadnego treningu żeby robić rzeczy równie skomplikowane, co Wybraniec czy jego syn po wielu latach trenowania u potężnych mistrzów Jedi, jest genialnym pilotem, lingwistką, szermierzem, Jedi, a do tego nie ma w niej żadnego konfliktu czy pokusy ciemnej strony - co czyni ją do bólu nudną i wyciętą z kartonu postacią.

Dla porównania rozwój postaci Luke'a i Rey:

W pierwszym filmie Luke niszczy Gwiazdę Śmierci bardziej na zasadzie szczęśliwego strzału, ale wiemy, że był już wcześniej bardzo dobrym pilotem i trafiał takie cele. Nie dokonałby tego bez pomocy przyjaciół ani Bena, a podczas ratowania Lei ona sama radzi sobie ze strzelaniem lepiej od niego. W międzyczasie dostaje manto od Tuskenów (ratuje go Ben) i o mało nie zostaje zestrzelony przez Vadera (ratuje go Han).

W drugim filmie Luke jest trenowany przez Yodę, nie słucha jego rad, nie jest w stanie wyciągnąc X-winga z jeziora. Przerywa trening i dostaje wpierdol od Vadera. Znowu przyjaciele ratują mu dupsko, gdy wisi głową w dół w Bespin.

W trzecim filmie daje ociera się o Ciemną Stronę i tylko w chwili najwyższej próby ją odrzuca (co potem zostaje olane w TLJ). Dostaje wpierdol od Imperatora i skórę ratuje mu ojciec.

Tymczasem Rey:

W pierwszym filmie dorastając w podobnych warunkach jak Luke, jest poliglotką - ok, jeszcze jestem to w stanie zrzucić na karb tego, że mieszka w multikulturowym miejscu (chociaż dalej mnie zastanawia, jak często widuje się Wookiech na pustynnych planetach). Do tego zbierając złom nauczyła się świetnie latać i walczyć - kiedy zostaje zaatakowana przez bandytów, spuszcza im manto kijem. Ok, rozumiem, że w takich warunkach musiała się nauczyć o siebie zadbać, ale kto ją nauczył latać? Do tego pierwszy raz siedząc za sterami Sokoła, ogarnia go lepiej od Hana. Wiem, że Unkar wprowadził modyfikacje, ale come on, popilotować też jej dawał? W zasadzie ona ratowała Finna częściej, niż on ją, nawet, jak została porwana - dowiedziała się o Mocy dzień wcześniej, ale już potrafiła używać mindtricków na szturmowcu, dzięki czemu się uwolniła i w zasadzie zastanawiam się, czy Finn i Han byli jej do czegokolwiek potrzebni. Do tego sklepała wnuka Vadera, który od małego był szkolony przez Luke'a a potem przez Snoke'a. Była w stanie oprzeć się Kylo czytającemu jej w myślach, wszystkie jej akcje wynikały z altruizmu.

W drugim filmie przerywa szkolenie u Luke'a (które w zasadzie polegało na tym, że powiedział jej czym jest Moc i trochę popływała - kolejna czynność przyswojona na pustynnej planecie) i wyrusza uratować Bena. Nie udaje się, no kruci, ale to nie jest prawdziwy problem, problem w tym, że Rey nawet przez 0,27 sekundy nie jest kuszona przez Ciemną Stronę. Jedyne, co nią kieruje, to współczucie i altruizm, zero egoizmu, zero własnych pobudek. Potem spuszcza wpierdol elitarnej gwardii Snoke'a, ratując Bena (proponuję, żeby ktoś policzył porządnie ile razy w tych filmach Rey kogoś ratuje, a ile razy ona jest ratowana - śmiem twierdzić, że to drugie się zdarza 0 razy, bo nawet jak Han po nią rusza, to wygląda na to, ze sobie świetnie radziła). Potem ponownie, bez prawie żadnego treningu bez problemu podnosi kupę kamieni by ratować przyjaciół (proszę to porównać z Lukie'm próbującym wydobyć X-winga).

Generalnie Rey nie musi przechodzić ani żadnego szkolenia, ani też nie musi się opierać żadnemu kuszeniu. W zasadzie wszystko to robi, ma dla niej pozytywne albo neutralne akcje - nie uratowała Bena, ale przynajmniej Snoke nie żyje. Nie bardzo wiem gdzie tu jest miejsce na jakikolwiek rozwój postaci, bo ani pod względem swoich mocy, ani pod względem charakteru nie potrzebuje żadnego szkolenia. Generalnie ludzie, którzy mówią, że Rey nie jest większą Mary Sue niż Luke, mają chyba coś nie tak z klepkami :P
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58231
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: Star Wars

#1253 Post autor: Adam » pt sty 19, 2018 15:40 pm

Obrazek
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 13105
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Star Wars

#1254 Post autor: lis23 » sob sty 20, 2018 00:48 am

Wawrzyniec - o jaki "pojedynek na Moce" Ci chodzi?
O to, że oparła się czytaniu w myśli?
Tytuł filmu brzmi: "Przebudzenie Mocy" i ta Moc się w Rey przebudziła - chyba wtedy, gdy weszła w kontakt z mieczem Luke'a. Rey nie miała nad tym żadnej kontroli i po to udała się do Luke'a o pomoc, po trening.
Rey zapanowała nad swoimi umiejętnościami i nad Mocą dopiero wtedy, gdy zaakceptowała nauki Luke'a i prawdę o sobie i o Mocy: Moc jest wszędzie i we wszystkim, nie trzeba być Jedi ani Sithem, żeby być podatnym na Moc. Nie trzeba być potomkiem Jedi, nie trzeba być "kimś", bo Moc jest wszędzie i w każdym. Nie trzeba być 'Wybrańcem", synem Anakina Skywalkera, można być "nikim" i być podatnym na Moc.
Gdy Rey to zaakceptowała, Przebudzenie Mocy ostatecznie się dokonało.

Rey wygrała pojedynek na miecze z Kylo, ponieważ ten zabijając ojca, pogrążył się w jeszcze większym chaosie, zamiast ostatecznie przejść na Ciemną Stronę + dostał z kuszy Wookiech, a że był niestabilny psychicznie i emocjonalnie, Rey nie musiała się za bardzo starać.
bez problemu pokonała strażników w tym pojedynku
Chyba niedokładnie oglądałeś film.
Tutaj pierwszy raz pokazano, że walka na miecze świetlne dla niewprawnego użytkownika nie jest taka łatwa i jest bardzo męcząca, co mi się bardzo podobało, gdyż w E I - III Jedi nie mieli żadnych problemów z piruetami, skokami,itp. Może to wynikać z wytrenowania, doświadczenia, itp.

Wojtek - dlaczego Rey miałaby przechodzić dokładnie tę samą drogę, co Luke?
Czy to by było ciekawe, gdyby musiała powtarzać to samo?
Rey to nie Luke, choć posiada pewne cechy wspólne. To zupełnie inna postać, która sama musi dojść do swojego przeznaczenia, a nie do przeznaczenia Luke'a.
jest genialnym pilotem, lingwistką, szermierzem
Aż przypomina mi się mały Anakin, który też jest złomiarzem i niewolnikiem, a do tego świetnym pilotem i konstruktorem Droidów, potrafi pilotować myśliwiec i niszczyć bazy dowodzenia :P
Można powiedzieć, że Anakin i Rey mieli podobne przygotowanie - na złomowisku ;)

Równie doskonały jest R-D2: astro mech, pilot, wojownik, razi prądem, pluje smarem, ogniem, lata, itp. - Słowem: pełen serwis ;)

Gwiezdne Wojny to bajka, więc albo przyjmujemy tę umowność, albo traktujemy wszystkie Epizody tak samo, a wtedy każdy z nich jest napakowany głupotami.
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

Awatar użytkownika
Wojteł
John Williams
Posty: 9827
Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody

Re: Star Wars

#1255 Post autor: Wojteł » sob sty 20, 2018 01:08 am

lis23 pisze:
sob sty 20, 2018 00:48 am
Wawrzyniec - o jaki "pojedynek na Moce" Ci chodzi?
O to, że oparła się czytaniu w myśli?
Tytuł filmu brzmi: "Przebudzenie Mocy" i ta Moc się w Rey przebudziła - chyba wtedy, gdy weszła w kontakt z mieczem Luke'a. Rey nie miała nad tym żadnej kontroli i po to udała się do Luke'a o pomoc, po trening.
Rey zapanowała nad swoimi umiejętnościami i nad Mocą dopiero wtedy, gdy zaakceptowała nauki Luke'a i prawdę o sobie i o Mocy:
No chyba raczej zanim w ogóle Luke spotkała, bo wystarczało, żeby Ren jej powiedział, że potrzebuje nauczyciela i zamknęła oczy na 10 sekund, żeby wyjść z tarczą z tego pojedynku - podaj mi jedną scenę od momentu dotknięcia miecza w tej serii, która świadczy o tym, że nie panuje nad swoimi umiejętnościami, bo już w samym Force Awakens ma wprawę na poziomie Luke'a w EVI.
lis23 pisze:
sob sty 20, 2018 00:48 am
Nie trzeba być potomkiem Jedi, nie trzeba być "kimś", bo Moc jest wszędzie i w każdym. Nie trzeba być 'Wybrańcem", synem Anakina Skywalkera, można być "nikim" i być podatnym na Moc.
No też się zastanawiam o co ludziom chodzi z tym gadaniem, że nie trzeba być potomkiem Jedi, żeby samemu nim zostać - no przecież to oczywiste, że nie trzeba, skoro z prequeli dowiadujemy się, że w galaktyce są tysiące rycerzy Jedi i że mają oni zakaz zakładania rodzin. Gdyby trzeba było być potomkiem Jedi, żeby samemu nim zostać, to zakon w prequelach składałby się z anakina i może trzech inny losowych typów, którzy złamali zakaz i mieli kogoś na boku.
lis23 pisze:
sob sty 20, 2018 00:48 am
Gdy Rey to zaakceptowała, Przebudzenie Mocy ostatecznie się dokonało.
Spoko, ale tak jak fakt, że "przebudzenie nastąpiło w momencie dotknięcia miecza" to jest raczej niezbyt uzasadniona fabularnie nadinterpretacja.


lis23 pisze:
sob sty 20, 2018 00:48 am
Chyba niedokładnie oglądałeś film.
Tutaj pierwszy raz pokazano, że walka na miecze świetlne dla niewprawnego użytkownika nie jest taka łatwa i jest bardzo męcząca, co mi się bardzo podobało, gdyż w E I - III Jedi nie mieli żadnych problemów z piruetami, skokami,itp. Może to wynikać z wytrenowania, doświadczenia, itp.
Chyba raczej Ty, bo radziła sobie w tym pojedynku na tyle dobrze, że sama skasowała trzech pretorian, a potem jeszcze uratowała Rena.


lis23 pisze:
sob sty 20, 2018 00:48 am
Wojtek - dlaczego Rey miałaby przechodzić dokładnie tę samą drogę, co Luke?
Czy to by było ciekawe, gdyby musiała powtarzać to samo?
Rey to nie Luke, choć posiada pewne cechy wspólne. To zupełnie inna postać, która sama musi dojść do swojego przeznaczenia, a nie do przeznaczenia Luke'a.
Zastanawiam się jak bardzo wprost i drukowanymi literami trzeba do Ciebie mówić, żebyś zrozumiał. Nie chodzi o to, że Rey ma przechodzić tę samą drogę, chodzi o to, że powinna przejść JAKĄKOLWIEK drogę, bo rozwój jej postaci ogranicza się z bycia zajebistą do bycia jeszcze bardziej zajebistą praktycznie bez żadnego treningu.

lis23 pisze:
sob sty 20, 2018 00:48 am
Aż przypomina mi się mały Anakin, który też jest złomiarzem i niewolnikiem, a do tego świetnym pilotem i konstruktorem Droidów, potrafi pilotować myśliwiec i niszczyć bazy dowodzenia :P
Można powiedzieć, że Anakin i Rey mieli podobne przygotowanie - na złomowisku ;)
Który też był okropną i koszmarnie napisaną postacią, więc myślałem, że Disney postara się unikać takiego Gary Stueizmu przy sequelach, jednak się myliłem. Dodatkowo umiejętności Anakina, w przeciwieństwie do Rey, mimo, iż absurdalne, są wyjaśnione faktem, że jest Wybrańcem, a poza tym on też potrzebuje lat treningu Jedi, żeby być w stanie świadomie używać Mocy, w jakikolwiek bardziej wyrafinowany sposób niż ograniczający się do np. polepszenia refleksu.
lis23 pisze:
sob sty 20, 2018 00:48 am
Równie doskonały jest R-D2: astro mech, pilot, wojownik, razi prądem, pluje smarem, ogniem, lata, itp. - Słowem: pełen serwis ;)
To też złe scenopisarstwo, w The Last Jedi podniesione do kwadratu prez BB8.
lis23 pisze:
sob sty 20, 2018 00:48 am
Gwiezdne Wojny to bajka, więc albo przyjmujemy tę umowność, albo traktujemy wszystkie Epizody tak samo, a wtedy każdy z nich jest napakowany głupotami.
No ja traktuję, dlatego fakt, że każda postać przez 6 filmów musiała być szkolona latami, żeby używać Mocy, podczas gdy Rey to robi 2 godziny po tym, jak się dowiedziała, że coś takiego w ogóle istnieje, uważam za łamanie reguł świata przedstawionego, słabe scenopisarstwo i ogólny Mary Sueizm.
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 13105
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Star Wars

#1256 Post autor: lis23 » sob sty 20, 2018 10:37 am

Pytanie, GDZIE Rey miała przejść to szkolenie, skoro pozostał tylko Luke, który nie chciał jej uczyć?
Anakin miał Qui Gona, Obi -Wana , Yodę i cały Zakon Jedi.
Luke miał Bena i Yodę.
Rey ma tylko siebie.

Chodzi o to, że ludzie się plują, że Rey nie jest nikim, nie jest potomkiem Luke'a ani Kenobiego, nie jest Wybrańcem, więc dlaczego włada Mocą - film właśnie o tym mówi, każdy może posługiwać się Mocą.

Anakim w E I chyba w ogóle nie używa Mocy, nie robi tego świadomie, a i tak jest zajebisty, a Luke też potrafi walić mieczem na oślep przed szkoleniem u Yody, więc Rey też może przeciwstawić się rannemu i niestabilnemu psychicznie Benowi.
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

Awatar użytkownika
Wojteł
John Williams
Posty: 9827
Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody

Re: Star Wars

#1257 Post autor: Wojteł » sob sty 20, 2018 12:25 pm

lis23 pisze:
sob sty 20, 2018 10:37 am
Pytanie, GDZIE Rey miała przejść to szkolenie, skoro pozostał tylko Luke, który nie chciał jej uczyć?
Co to jest za argument w ogóle? To, że scenarzyści stworzyli idiotyczną sytuację nie jest żadnym usprawiedliwieniem, a wręcz przeciwnie. Poza tym, koniec końców Luke ją zaczął uczyć, więc masz swoją odpowiedź. Podobną rolę mogła pełnić też Maz Kanata.
lis23 pisze:
sob sty 20, 2018 10:37 am
Chodzi o to, że ludzie się plują, że Rey nie jest nikim, nie jest potomkiem Luke'a ani Kenobiego, nie jest Wybrańcem, więc dlaczego włada Mocą - film właśnie o tym mówi, każdy może posługiwać się Mocą.
A to tylko Skywalkerowie i Kenobi potrafili władać Mocą? Jak oglądałem prequele, to trochę więcej postaci wrażliwych na Moc tam było i jakoś nic o tym, żeby byli dziećmi Jedi nie mówiono - wręcz przeciwnie w paru odcinkach Wojen Klonów pokazywano, że Jedi szukają dzieci wrażliwych na Moc i proszą ich niezbyt wrażliwych rodziców o pozwolenie na zabranie je na trening Jedi, więc nie wiem kto w ogóle wyskoczył z tym całym pitoleniem, że trzeba mieć rodziców Jedi, żeby samemu nim zostać. Jedynym filmem Lucasa, który coś takiego mógł sugerować, była Nowa Nadzieja.

Jeśli ludzie plują się o pochodzenie Rey, to głównie dlatego, że całe TFA było jednym wielkim teasem, który wskazywał, że dostaniemy jakieś wielkie ujawnienie, najprawdopodobniej że Rey jest córką Luke'a, stąd te typowe dla Skywalkerów talenty i znaczące spojrzenia pod koniec EVII, podczas gdy Johnson ten wątek, podobnie jak wiele innych, olał i rozwiązał jednym komentarzem.

Nie mówiąc już o tym, że teoria, że Rey miałaby być córką Kenobiego jest na wskroś idiotyczna, biorąc pod uwagę, że Obi-Wan zginął 15 lat przed jej narodzinami.
lis23 pisze:
sob sty 20, 2018 10:37 am
Anakim w E I chyba w ogóle nie używa Mocy, nie robi tego świadomie, a i tak jest zajebisty, a Luke też potrafi walić mieczem na oślep przed szkoleniem u Yody, więc Rey też może przeciwstawić się rannemu i niestabilnemu psychicznie Benowi.
Tak, tylko że Luke rozpoczął trening u Obi-Wana i Yody i szkolił się już trzy lata, a i tak Vader nim pozamiatał w EV. Co do małego Anakina, już pisałem - to, że Lucas stworzył słabą i nienawidzą przez fanów postać jest dość słabym argumentem, żeby usprawiedliwiać Disneya za to, że robi to samo.
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara

Awatar użytkownika
Wawrzyniec
Hans Zimmer
Posty: 33863
Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
Kontakt:

Re: Star Wars

#1258 Post autor: Wawrzyniec » pn sty 22, 2018 03:14 am

Choć od mojego pierwszego i zapewne ostatniego seansu "The Last Jedi" minęło trochę czasu, dopiero teraz w nowym roku, a właściwie nawet więcej jak miesiąc po pamiętnym seansie zdecydowałem się podzielić moimi wrażeniami. Przy czym lepszym określeniem byłoby wyrzucenie tego ciężkiego balastu jaki w sobie noszę. I tak chcąc zacząć ten nowy rok, a także okres zaraz po moich urodzinach, kiedy znowu stałem się starzy pozbyciem się tego uwierającego uczucia, po prostu wykrzyczeć w formie pisemnej, tego co we mnie się ode pamiętnego seansu, kotłuje. Jednocześnie jestem świadom, że niektórych urażę, zdenerwuję tym co napiszę i formą jaką obiorę. Tak samo jak jestem świadomy, że wielu może mnie skrytykować za tak spóźnione wyznania i mogą się, mają prawo się pytać, "gdzie byłem zaraz po premierze?" "Dlaczego milczałem w tej ważnej kwestii?". I chciałbym też zaznaczyć, że nikomu nie zabraniam lubić filmu. Ani nie zamierzam nikogo krytykować za lubienie jego. Choć zaznaczam jest to bardzo ciężkie, bardzo ciężkie.

Dlatego też moje refleksje podzielę najpierw na osobistą relację z seansu, a na końcu dodam parę dalszych moich opinii. Wiem, że jest o mega nieprofesjonalne z mojej strony, ale jakoś nie potrafię inaczej podejść do tego filmu.

A więc zaczynajmy z dużą ilością SPOILERÓW!

Dla tych którzy mnie znają chyba nie muszę mówić jak swego czasu bardzo kochałem Gwiezdne wojny. Właściwie to od nich zaczęła się moja miłość do kina. One jako pierwsze ukazały mi piękno muzyki filmowej. Poznaliśmy się jeszcze w okresie Prequeli i była to miłość od pierwszego obejrzenia. Gwiezdne wojny opowiadały mi wspaniałe historię o walce dobra ze złej, w odległej Galaktyce, gdzie wyobraźnia nie znała granic. I nawet kiedy niektórzy mieli coś przeciwko temu uczuciu, czy też krytykowali je, ja zawsze broniłem Gwiezdnych wojen. W skrócie był to idealny związek i byliśmy dla siebie stworzeni. Wszystko się jednak zmieniło w 2015 kiedy ku mojemu zaskoczeniu Gwiezdne wojny nie tylko opowiedziały mi tę samą historię, ale w zupełnie nieangażujący sposób. Wtedy też poczułem, że coś się w naszym związku wypaliło. Co prawda Gwiezdne wojny próbowały odbudować ten dawny żar obierając styl retro, ale wydał mi się on jakiś sztuczny i nienaturalny. Choć była to trudna decyzja, ale w pewnym sensie doszło do separacji i zakończenie tego związku. Przy czym bardzo mi zależało, aby dalej pozostać przyjaciółmi i zachować jak najlepsze wspomnienia.

Nie tak dawno znajomi powiedzieli mi, że Gwiezdne wojny są znowu w mieście i muszę się z nimi spotkać. Miałem pewne opory zważywszy końcówkę roku 2015, ale oni mnie zapewniali, że tym razem Gwiezdne wojny mają mi nową historię do opowiedzenia i że są bardzo odważne i mają 93% na RottenTomatoes. W końcu dałem się namówić i jakby na chwilę dawny ogień znowu ożył. Przed spotkaniem jeszcze raz dokładnie przesłuchałem wszystkie soundtracki i znowu zacząłem łapać dawnego bakcyla. W dniu spotkania, ładnie się przygotowałem ubierając mój najlepszy Star Wars T-Shirt zakładając na stopy Star Wars Skarpetki, wziąłem także ze sobą mego pluszowego Yodę i Chewbacco-Notes, aby jakby co zanotować najciekawsze rzeczy. Tak wyszykowany i w sumie jednak czując trochę dawne korcenie w sercu, poszedłem na spotkanie.

Gwiezdne wojny przywitały mnie co prawda bez dawnej fanfary 20th Century Fox Alfreda Newmana, ale za to klasycznie "Dawno temu w odległej Galaktyce...", a potem pięknym złotym napisem i muzyką Johna Williamsa. Uśmiechnąłem się, czując przez chwilę, że to jest jak za dawnych lat. Jednak w sumie nie opowiadały one o niczym ciekawym, plus tego co bym nie wiedział z ostatniego razu. I nagle wpadamy w sam środek i Gwiezdne wojny opowiadają mi dokładnie w tym momencie co ostatnim razem skończyły. Dość nietypowe to podejście, które właściwie sprawa, że całe napisy początkowe nie mają najmniejszego sensu. Ale OK, chciałem, aby było inaczej to jest inaczej. I od razu na początku otrzymuję scenę bitewną, w której Rebelian... znaczy Resitance ucieka z planety przed Imperialn... First Orderową Flotą, która dopiero co wyłoniła się z nadprzestrzeni. Bardzo oryginalne, ale w każdym razie pojawia się Poe, który znowu samodzielnie walczy z potężnym Gwiezdnym Niszczycielem, ale najpierw otrzymujemy trochę "Yo Mama Jokes" "Twoja stara". Taaa... W ogóle cały film jest pełen żartów gagów i najczęściej w miejscach, w których nie powinny być, jak w tym przypadku. Ale nic zaczyna się bitwa, pojawiają się bombowce (bombowce w kosmosie, ale OK to Gwiezdne wojny)... I znowu nie wiem jak to w tym filmie działa, że czasami to pole siłowe działa i zabezpiecza statki, a czasami wystarczy, że jeden TIE-Fighter wleci w bombowiec jak w nóż w masło i połowa flotylli sie rozpada jak domek z kart.
W każdym razie Poe jest znowu everybody hero, ale nie jest to postać aż tak jednowymiarowa i w przyszłości dokona zbrodni gorszej od zamordowania dzieciaków przez Anankina. Ale o tym później. W każdym razie po samobójczej śmierci jednej Azjatki, niepotrzebnych żartach, dowódców First Oder rozdzierających się i BB-8 robiącego niewiadomo co. Potężny Niszczyciel zostaje zbombardowany i zniszczony, a Rebe... Resistance ucieka w nadprzestrzeń. Jednak okazuję, się, że na statku Snoke, który nazywa się ̶W̶h̶i̶t̶e̶ Supremacy, mają takiego MacGuffina, który pomaga namierzać statki, które skoczyły w nadprzestrzeń. A więc First Order odnajduje Restitance i zaczyna do nich strzelać i ich ścigać i i czeka aż skończy im się paliwo i ich szyldy przestaną działać... I właściwie to jest główna fabuła tego filmu. Jeden statek ucieka, drugi go ściga... Toż to brzmi bardziej jak jakiś odcinek Clone Wars!

Jestem już zdegustowany i zmęczony, ale jest jeszcze nadzieja i wracamy do Luke'a Skywalkera, gdzie Rey podaje mu miecz świetlny jego ojca, na co on w komediowy sposób wyrzuca go za siebie. Ha, ha, ha, niezły trolling z końcowej sceny z The Force Awakens, boki rwać. W ogóle niby jest Mark Hamill, niby nazywany jest Lukiem Skywalkerem, ale ja na ekranie widzę jakiegoś zgorzkniałego, cynicznego zrzędę. To jest wielki bohater, Mistrz Jedi Luke Skywalker? Myślę, że może to się zmieni i to tylko taka maska, jak swego czasu Yoda przybrał maskę błazna w Imperium Kontratakuje, tak Luke przybrał maskę zgorzkniałego zrzędy. Rey, chce, aby Luke ją uczy, na co Luke odpowiada "Nie". I w sumie to tyle. Rey chodzi za Lukiem, który podchodzi do dziwnie wyglądających nadmorskich stworów. W sumie nawet mi się one podobają, wszak to Gwiezdne wojny, a więc dziwne stwory muszą być. Jednak to co się dzieje później... Luke podchodzi do tego stwora, poczym w centrum kadru pojawiają się tego stwora cztery potężne cycki ze sterczącymi sutkami, dokładnie między nogami tego stwora! Mistrz Jedi Luke Skywalker podchodzi do tych cycków i naciska swymi dłońmi, które w przeszłości wymachiwały mieczem świetlnym i robiły Jedi Mind Tricks, na jednego ze sterczących, nabrzmiałych sutków. Naciska mocno i z cycka wylewa się zielona maź, która spływa do bidonu Luke'a. I jako, że ta scena jest tak ważna, otrzymujemy jeszcze raz ujęcie, jak Luke, mocno, mocniej Mocniej, MOCNIEJ naciska tego sutka, z którego znowu płynie ta zielona maź. Następnie Luke Skywalker bierze łyka tej mazi, chyba mleka ze swego bidonu, że aż mu ta maź spływa po brodzie. A przy okazji ten stwór spogląda na Rey maślanymi oczyma, jakby był zadowolony z tego co Luke robi. Znaczy jakby Luke mu obciągał, a on był z tego zadowolony... Mistrz Jedi, Bohater Galaktyki Luke Skywalker obciągający kosmiczne, nadmorskie krowy...

...
...
...

Co prawda Gwiezdne wojny mówią coś, że to są praktyczne efekty, nie CGI itd. ... Ale ja nie mogę się już skupić, gdyż jedyne co widzę, to mego bohatera z dzieciństwa, który od zera stał się bohaterem, uratował księżniczkę, wysadził Gwiazdę Śmierci, nie poddał się Ciemnej Stronie, nawrócił swojego ojca i który teraz obciąga kosmicznej krowie!!! W sumie przypomniała mi się zapowiedź "Kapitana Bomby: Kutapokalipsy" i brzmiał on mniej więcej tak: "A gdybym ci powiedział, że Twoja siorka, odpie****a kiełbachy kosmitom?" To w sumie ja się pytam: "Co byście zrobili, gdybym Wam powiedział, że Luke Skywalker obciąga kosmicznej, nadmorskiej krowie?"... No właśnie... I wiem, że można się spierać, że to są dojki, ale hej to Gwiezdne wojny, gdzie wszystko jest możliwe, więc może to też być stwór z czterema penisami.

...

Nawet nie minęła godzina, a ja mam dość. Chcę powiedzieć do Gwiezdnych wojen, że "są pijane i niech lepiej idą do domu". Ale one nic sobie z tego nie robią i jeszcze bardziej agresywnie, bez mojej zgody, położyły się na mnie całym ciężarem swojej głupoty, cynizmu i zła, zadając mi ból. Luke dojący kosmiczną krowę to dopiero początek.


W pasjonującej ucieczce z naszą ekipą Kylo Ren postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wsiada do swojego myśliwca, bierze parę TIE i rusza atakować statek Resistance, które zresztą gdzieś nagle w środku filmu znowu nazywają się Rebeliantami. W sumie już nawet nie pamiętam, kiedy to się stało, ale hej Remember Star Wars?
OK wracajmy do Kylo Rena, który atakuje RebelResitance i idzie mu to całkiem dobrze, ale nie ma siły, ciemnostronowej odwagi, aby strzelić w mostek gdzie jest Leia. Robią to inni piloci i BUM! Leia co prawda nie ginie od siły uderzenia, eksplozji, ale i tak jej ciało wylatuje w kosmos. Cóż myślę, że po Hanie, teraz i Lei zginie... Ale co to? Leia nagle otwiera w oczy i... I niczym Mary Poppins leci w kosmosie, dolatuje do najbliższego statku, wręcz puka do włazu, drzwi i... Po prostu nie wiem co napisać: Leia lata w kosmosie! Ciekawi mnie jak ta scena została opisana w scenariuszu? I ja wiem, że chodziło, aby pokazać, że Leia też potrafi korzystać z Mocy, ale w taki sposób? I wiem, że pewnie niektórzy tu napiszą, że niezbadana jest MOC i, że to space fantasy, bajka itd. Ale naprawdę nawet w wyimaginowanym świecie muszą być jakieś normy, jakieś reguły, aby nie stało się wszystko jednym wielkim bałaganem. To tak jakby nagle we Władcy Pierścieni Frodo dzięki pierścieniowi zaczął strzelać ze swoich rąk, gdyż Pierścień, albo Harry Potter stawał się robotem, gdyż taki wypowiedział czar. I już nie wspominając, jak okropnie głupio ta cała scena wygląda.
W każdym razie latanie w kosmosie sprawiło, że Leia jest w śpiączce, a jako, że Admirał Ackbar nie żyje... Tak Admirał Ackbar ginie i to całkowicie offscreeen na zasadzie.
"aha, jakby co to Admirał Ackbar nie żyje".

Ale po co komu Admirał Ackbar, skoro mamy nowego dowódcę, a jest nią General Holdo. Jest ona silną niezależną kobietą o fioletowych włosach, która wygląda jakby urwała się z tumblera w przerwach między publikowaniem artykułów na BuzzFeedzie. W każdym razie Holdo wykorzystuje sytuację, w której Leia jest w śpiączce, a jakiś tam nic nie warty Ackbar zginął, aby wygłąsić wielkie motywujące przemówienie o tym, że SpaceLifeMatters i że First Order powinien Check Their Space Privillage. W skrócie jest to jedna z najgorszych przemów jakie można usłyszeć. Czy jako dowódca przedstawia jakikolwiek plan działania? Nie, zamiast tego wali tymi czerstwymi tekstami i tą okropną przemową, przy której miałem ochotę ciąć się odłamkami szkła.
W każdym razie Poe nagle zachowuje się jak najbardziej normalnie i średnio mu się podoba, że ta cała Holdo jako dowódca nic nie robi i wdaje się z nią w mocną wymianę zdań. Jednocześnie dokonuje jednej z największych zbrodni jaką Galaktyka widziała. Większą, niż zabicie młodych Jedi, większą niż zniszczenie Alderaan, o nie, Poe dokonuje największą z możliwych zbrodni jaką jest - MENSPLAINING!!!!
A więc Poe nie jest zadowolony i postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i teraz przechodzę z jednego okropnego wątku do kolejnego. A mianowicie wątku Finna i Rose. Brrr... Na samą myśl o tym wątku dostaję nieprzyjemne dreszcze. W sumie ten film przypomina scenę obiadową ze Świątyni Zagłady, kiedy Indy i towarzysze uraczani są potrawami, z których jedna jest bardziej obrzydliwa od innych. I tak jest w tym filmie:
- Żarty Twoja Stara są złe - Przechodzimy do Luke'a z sutikiem. - Nie wyszliśmy jeszcze z traumy z Lukiem - To proszę na dokładkę masz Leię w kosmosie. - Nie przetrawiłeś jeszcze Lei w kosmosie - To masz Holdo ze swoją koszmarną przemową. - Jesteś w konwulsjach po tej przemowie - To masz Finna i Rose.

W każdym razie Finn zaczyna film znowu od bycia komediowym dodatkiem. Ale szybko dostaję towarzyszkę o azjatyckim wyglądzie, której siostra zginęła poświęcając się na początku filmu - nazywa się Rose. I mnie intryguje już na początku, czemu nazywa się ona tak normalnie jak Rose? Czyżby od Disney'a się bali, że gdyby ją nazwali bardziej gwiezdnowojnowo jak "Guriduri Moloturi" to ktoś odebrałby, że jest to nabijanie się z azjatyckich imion i nazwisk? Dobra, ale to może być moje czepianie się. W każdym razie ponoć Rose ma być tą silną, niezależną kobietą, a w efekcie jest chyba jedną z najgorszych postaci. W sumie to wraz z Rey, Holdo walczą o miano nieumyślnie najgorzej napisanej kobiecej postaci. Ale o tym później więcej.

Wracając do fabuły, to Finn jako typowy były szturmowiec, zna się doskonale na technicznych aspektach flagowego statku First Orderu i to właśnie on informuje ich, że W̶h̶i̶t̶e̶ Supremacy ma tego super McGuffina pozwalającego ścigać przed nadprzestrzeń.
W każdym razie Finn i Rose muszą się udać na jedną planetę, gdzie znajdą kolesia, która ma umiejętności, które potrafią wyłączyć McGuffina na W̶h̶i̶t̶e̶ Supremacy... Czyli po prostu otrzymujemy typowy Side Quesst, skoro i tak głównym motywem tego filmu jest "Duży statek goni mały statek, aż temu drugiemu skończy się paliwo".
Finn i Rose udają się na planetę z kasynem, gdzie okropni biali i kosmiczni bogacze, mają czelność się bawić i pławić w swoim złocie. Co więcej ci okropni bogacze, handlują bronią i lubią oglądać wyścigi Warriors of Virtue, gdzie dochodzi do przemocy wobec zwierząt, plus jeszcze mamy wykorzystywanie dzieci jako niewolników. Ale gorsze od ukazanie tego są socjokomentarze Rose. I o ile przy przemowie Holdo ciąłem się odłamkami szkła, tak słuchając Rose miałem ochotę zasypać moje otwarte rany kilogramami soli. I ja już wolę 100 razy bardziej posłuchać teksty Anakina o piasku, czy też pytanie do Padme, czy jest Aniołem. Gdyż te teksty przynajmniej były złe, ale czasami tak złe, że aż śmieszne. Te z The Last Jedi, są tak złe, tak okropne, tak bolesne, że powinno się je wykorzystywać jako narzędzie tortur w chińskich więzieniach.
Wracając do fabuły Finn i Rose trafiają do więzienia, spotykają zmarnowanego Benicio del Toro, który pomaga im uciec, BB-8 strzela monetami w strażnika (tak tak tak się dzieje), uciekają przez kasyno, na tych kangurostworach, demolując wszystko, co pewnie potem wszystko będą musiały naprawiać i sprzątać te niewolnicze dzieci.
Najlepiej w ogóle można pominąć ten wątek, który jest tylko zapełniaczem pokazującym jakże ubogim w fabułę ten film jest i stara się go zapychać, takimi właśnie filmowymi zapchajdziurami.

Wróćmy może do Luke'a i Rey. Rey chce, aby Luke ją uczył, zaś Luke nie chce i jest zgorzkniały. Naprawdę tak wygląda ten cały wątek, który można opisać: "Ucz mnie! - Nie!" - tyle, tyle tego jest! OK, w pewnym momencie Luke na chwilę postanawia coś tam poczuć Rey, ale najpierw otrzymujemy jak najbardziej pasującego humoru, nabijającego się z Mocy.
Ale całe krótkie nauczanie się Rey sprowadza się do tego, że Luke Skywalker... Luke Skywalker, który poznał Obi-Wana Kenobiego, pobierał nauki od wielkiego mistrza Jedi Yody, walczył z potężnym wybrańcem Mocy Vaderem/Anakinem i miał do czynienia z wszechpotężnym Lordem Sithem Sidiousem / Palpatinem, jest przerażony jak wszechpotężna jest Rey. W międzyczasie dowiadujemy się też, że Luke Skywalker trenując młodego Kylo Rena/Bena Solo, wyczuł w nim zalążki Ciemnej Strony Mocy i tak się przeraził, że postanowił go zabić, kiedy ten spał...
...
...
Co prawda Gwiezdne wojny mi mówia, że Luke Skywalker w finalnym momencie jednak się zawahał, czyli nie jest zły... Ale...
...
Co to jest do jasnej ciasnej anielki jak się pytam? I proszę niech mi nikt nie mówi, że narzekałem na brak oryginalności to mam teraz coś oryginalnego. To nie jest oryginalne, to jest głupie i sprzeczne z postacią! Czyli Gwiezdne wojny Disney'a chcą mi powiedzieć, że Luke Skywalker, ten Luke Skywalker, który jako jedyny do końca wierzył, że w Darthie Vaderze jest dobro, największym złoczyńcy Galaktyki! Ten Luke Skywalker, wyczuwszy zalążek Ciemnej Strony Mocy u Bena Solo, postanowił go niczym Darth Sidious, Dartha Plagueisa zabić we śnie???!!! To są kpiny, jawne kpiny! To jest podcieranie się dorobikiem, jednego z większych bohaterów Galaktyki, jak nie kina!
...
Wracając do fabuły tchórzliwy Luke Skywalker nie chce uczyć Rey i co z tego, gdyż Rey postanawia się sama nauczyć. Jest ona zresztą tak doskonała, że nie potrzebuje nikogo, kto by trzymał ją za rękę, a co dopiero czegokolwiek uczył. W międzyczasie prowadzi też mocowe rozmowy z Kylo Renem i nie rusza ją jego umięśniony nagi tors I zważywszy, że Luke Skywalker jest bezwartościowym dziadem, a Rey jest doskonała, opuszcza ona planetę/wyspę i wyrusza zmierzyć się z Kylo Renem i Snokiem. A jakby co Chewbacca dalej współpilotuje SOkoła Millenium i jest poniekąd w tym filmie, ale w sumie nie gra on żadnej roli.

Strasznie długi się robi ten tekst, więc postaram się streścić. Ale naprawdę w tym filmie jest tyle złych rzeczy, że to głowa i fanbojskie serce boli. Na przykład, nagle Luke'a odwiedza duch Yody, który nie tylko wygląda dziwnie sztucznie. Pewnie chodziło,aby pokazać, ze to praktyczny efekt. W każdym razie wygląda mega sztucznie i gorzej niż w oryginalnej trylogii. Ale co gorsza nie wiedzieć czemu, ten Yoda zachowuje się jak Yoda z początku Imperium Kontratakuje, zanim Luke naprawdę go rozpoznał. Na co znowu ta maska klowna? Ale to nie koniec, nagle ten Yoda, jako duch potrafi przywoływać pioruny, o wielkiej silnie niszczenia? Potrafią duchy Mocy to? jasne, Moc, czyli można wszystko, żadnych barier, latanie w kosmosie itd. Ale oznacza, to że nagle pojawi się duch Palpatine'a i zaczną się z Yodą nawalać błyskawicami? Co się wyrabia???!!!

Wracajmy do pasjonującego pościgu dwóch statków. Rey się dostaje na W̶h̶i̶t̶e̶ Supremacy, podobnie jak Rose, Finn i Benicio Del Toro w przebraniu, który nagle okazuje się być złym i ich zdradza. Pojawia się też Phasma... Yeah. W międzyczasie Poe w całej swojej męskiej dominacji postanawia zrobić rewoltę przeciwko Holdo, która obraca się przeciwko niemu, gdyż Leia się budzi i go ogłusza blasterem. Kiedy Poe jest nieprzytomny Holdo i Leia odbywają czułą rozmowę, gdzie obie patrzą na siebie tymi maślanymi oczyma... Zaraz, zaraz, czy to o to chodzi? Czy ten film chce mi powiedzieć, że Leia miała romans, z Holdo, gdyż to że Holdo jest lesbijką to widać jak na dłoni. I przez ten romans rozpadł się związek Lei i z Hanem i to on sprawił, że młody Ben Solo, tak to przeżył, że przeszedł na Ciemną Stronę Mocy? Wiem, że to chore myśli, ale już sam fakt, że ten film takie u mnie prowokuje, jest okropny.
W międzyczasie dowiadujemy się, że wszystko było częścią planu Holdo. ResitanceRebelia miała uciekać, aż przeleci obok planety, na której znajduje się dawna baza Rebelii i tak się ukryją... Naprawdę to był ten cały plan. Ale już pomijając jak bardzo on jest głupi, to Gwiezdne wojny chcą nagle, abym uwierzył, że Holdo jest dobro, gdyż sama zostaje na główny statku, a pozwala reszcie się ewakuować mniejszymi statkami na tą planetę, koło której przelatują. Tylko skoro od początku to był plan, dlaczego o tym wcześniej nie powiedziała? Dlaczego darując sobie tę suchą gadkę o równości i miłości, nie powiedziała jaki jest plan? Co to za dowódca, który swoim żołnierzom nie mówi co robić? W Nowej Nadziei jest dokładna narada przed atakiem na Gwiazdę Śmierci, w Powrocie Jedi też. Wojskowi ogłaszają jaki jest plan działania. W Imperium Kontratakuje, przed Bitwą O Hoth Leia też mówi pilotom jaki jest plan ucieczki i co ma być co i jak. W Mrocznym widmie Padme też objaśnia swój plan dostania się do pałacu. W Zemście Sithów Obi-Wan mówi klonom o planach na Utapau i jak mają działać. Dlaczego Holdo nie powiedziała jaki ma plan? Czy ma to jakiś głębszy sens, poza tanim twistem, że jednak jest ona dobra? Taaa, jakbym uwierzył, że kobieta w Gwiezdnych wojnach od Kathleen Kennedy może być zła. Ale to nie wszystko, tak naprawdę to ta cała misja Finna i Rose była jeszcze bardziej niepotrzebna, skoro od samego początku wszystko było częścią jej planu. Normalnie ręce i inne kończyny opadają.

Wróćmy na W̶h̶i̶t̶e̶ Supremacy gdzie Kylo Ren trochę stara się przekabacić Rey na swoją stronę. W ostateczności udają się na audiencję do Snoke'a, który w scenie nie czerpiącej w żadnym stopniu z Powrotu Jedi każe Rey wyjrzeć i zobaczyć jak właśnie na jej oczach niszczona jest RestianceRebelia. Nagle Snoke wygłaszając mowę jaki to jest genialny, daje się głupio zabić Kylo Renowi (co za twist!), który razem z Rey odbywają efekciarską walką ze strażnikami Snoke'a. Cała potyczka wygląda dość efektownie, gdzie naturalnie Rey używa całej swojej Mocy i swojej merysuewości i niszczy przeciwników z perfekcyjną dokładnością. Czy też w skrócie - Rey jest wspaniała! I w ostateczności Rey jednak nie daje się przekabacić Kylo.

I tym samym dochodzimy do jednej sceny, którą dalej trudno określić. Czy jest ona epicko głupia, czy też głupio epicka. Otóz Holdo, która została sama na statku, kieruje go w stronę W̶h̶i̶t̶e̶ Supremacy i następnie używa skoku w nadprzestrzeń i z całym impetem i Allahu SpaceBar! poświeca się przecinając W̶h̶i̶t̶e̶ Supremacy. Muszę przyznać, że scena wygląda dość imponująco, ale czy to oznacza, że teraz w przyszłości RestianceRebelianci, będą po prostu takimi ruchami kamikaze walczyć z First Order? Gdyż teoretycznie, to na co te całe walki z Gwiazdką Śmierci, lot wąskim przejściem, celny strzał, skoro teoretycznie można było wlecieć w Gwiazdę Śmierci krzycząc Allahu SpaceBar! Allahu SpaceBar! To tak można całe floty niszczyć. A zresztą po co szkolić pilotów samobójców, skoro można byłoby to zlecić jakimś droidom? To jest wszystko takie głupie i nie robi sensu, ale przynajmniej Holdo miała swoją bohaterską śmierć, którą tumbler i BuzzFeed skwitował wielkim płaczem, gdyż oto zginęła ich ulubiona bohaterka Gwiezdnych wojen. Ale już skoro ma być bohaterska śmierć bohatera to dlaczego nie mógł to być Admirał Ackbar? Właśnie zasłużony admirał, który wraz ze swoim statkiem poświęca się ratując innych? Nie chciałem w ogóle aby Ackbar ginął, ale jak już to lepiej niż na zasadzie" "A jakby co Ackbar nie żyje". Chociaż nie wiem, czy z drugiej strony ktoś kto się nazywa "ACKBAR" powinien zginąć w samobójczym ataku?
A tak to mamy bohaterską Hillary... znaczy Holdo niszczącą W̶h̶i̶t̶e̶ Supremacy.

Przy okazji Finn odbywa z Phasmą pojedynek, gdzie używa on zwrotu "Rebel scuma". A więc po to zmienił się Resistance na Rebels znowu, aby zrobić drobne "Remember Star Wars?". Phasma ginie, whatever. BB-8 kieruje AT-ST, a ja zgryzam szkliwo moich zębów. W każdym razie cała ekipa udaje się na planetę, którą nie jest Hoth. Powtarzam udają się na planetę, na której pojawia się także First Order z maszynami kroczącymi, która nie jest Hothem. I na tej planecie ma się odbyć walka naziemna między maszynami kroczącymi, a małymi naziemnymi myśliwcami i zaznaczam to nie jest Hoth. Wygląda ona co prawda na białą i jakby pada śnieg, ale jeden z żołnierzy mówi dokładnie "TO JEST SÓL!", aby nikt nie posądził, że to może być Hoth.
First Order, któremu teraz dowodzi Kyle Ren i który razem z Huxem prowadzą dziecinne przepychanki... Chwileczkę tego też nie mogę zrozumieć? Jak to jest możliwe, że ktokolwiek chce należeć do First Order, skoro dowódcy tej organizacji militarnej zachowują się jak idioci i rozkapryszone dzieci? Ale chyba za dużo oczekuję.
First Order ustawia wielkie działo, którym chce przebić bunkier, gdzie ukrywa się resztka ResistanceRepebelianów. Poe, Rose, Finn i reszta wylatują małymi stateczkami, aby walczyć z maszynami kroczącymi. Przypominam, to nie jest jak w Imperium kontratakuje. Nie ukrywam, że cała scena z tymi myśliwcami, zostawiającymi czerwone ślady w ziemi, wygląda ładnie, ale znowu cała ta bitwa ogranicza się do: "Do boju! O cholera, oni są za silni, odwrót!". I w ogóle jak to jest możliwe, że Finn potrafi coś takiego pilotować, skoro w The Force Awakens potrzebował pilota, aby uciec? I nie powie mi nikt, że się nauczył, skoro między obydwoma filmami nie ma przerwy. Ale w ogóle, kiedy nagle ResitanceRebelianci uznają, że ten atak to jest głupi pomysł i są dziesiątkowani, Finn postanawia poświęcić się i wlecieć w wielkie działo. W sumie w tych dwóch filmach, wreszcie Finn postanawia zrobić coś z myślą o innych. Co prawda jest to kolejne poświęcenie w tym filmie i może trochę suche i ckliwe, ale kupuję je. I już Finn ma dokonać bohaterskiego czynu, kiedy nagle Rose z całym impetem wlatuje w niego udowadniając, że Disney nie mógł powstrzymać się od rasistowskich uprzedzeń, że wszyscy Azjaci to piloci kamikaze. Siła z jaką Rose staranowała Finna była tak duża, że oba myśliwce zamieniły się w kulę ognia, a ciała obu pilotów zostały przeszyte milionami metalowych kawałków. I tak Rose i Finn zginęli w wielkiej agonii, co byłoby normalne i w pewnym sensie satysfakcjonujące względem Rose, gdyby ten film choć przez parę sekund starał nie zachowywać się jak osoba niedorozwinięta. Gdyż, niespodzianka oboje Finn i Rose przeżyli to uderzenie. Przy czym Rose bardziej ucierpiała, ale zanim straciła przytomność, to zdążyła coś powiedzieć w stylu że: "Nie wygramy poświęcając się, tylko ratując tych co kochamy". Przepraszam jak coś pomieszałem, ale czy w takim razie mam rozumieć, że nie kochała swojej siostry, która zginęła na początku filmu? Czy to znaczy, że ma gdzieś ResistanceRebelię, skoro dla niej ważniejsze jest kosmiczne barabara? Rety co za okropna postać! A pisząc o okropnych postaci, to w trakcie bitwy pojawia się Rey z Sokołem Millenium, wykonuje parę akrobacji, w skrócie Rey jest wspaniała jak zawsze.

Strasznie długi ten test, ale ten film też się strasznie ciągnął. I sam byłem ze swoimi siłami na wyczerpaniu. Serce moje krwawiło, aż nagle pojawiła się iskierka nadziei, gdyż oto na planecie nie będącej Hoth pojawił się Luke Skywalker. I nie wyglądał już jak żul. Czyżby to był wreszcie mój Luke Skywalker? Czy będzie on walczył, czy będzie znów bohaterem? Luke wita się z Leią i mówi jej, że musi zabić jej syna. Leia odpowiada niewzruszona "OK".
A w międzyczasie do bunkra wrócił Finn z nieprzytomną Rose, którą przeciągnął przez kilkaset metrów pola bitewnego z wymierzonymi w ich stronę maszynami kroczącymi...Bo tak.

Ale dobra, pal licho sześć te wszystkie głupoty, te wszystkie cierpienia, gdyż może przynajmniej przez chwilę zobaczę Luke'a Skywalker w dawnej chwale. The Force Awakens oszukało mnie nadzieją, że zobaczę walczącego Luke'a, teraz po tylko latach czekania wielki bohater z dzieciństwa mistrz Jedi Luke Skywalker będzie walczył z Kylo Renem. Najpierw Kylo Ren, chciał go zniszczyć ostrzałem z dział, ale nie zadziałało. I dobrze, wreszcie otrzymamy pojedynek na miecze świetlne, gdyż co to za Gwiezdne wojny bez walki na miecze świetlne? Luke i Kylo Ren stoją na przeciwko siebie, mają uruchomione miecze świetlne. Zaczynam głośniej oddychać, czekając na ten pojedynek. Kylo rusza do ataku Luke wykonuje unik. OK. Kylo znowu rusza do ataku, Luke znowu wykonuje unik, tym razem z Matrixa. Widzę, że Luke zna się na unikach, ale ja chcę, żeby skrzyżowały się miecze świetlne. Chcę usłyszeć BZZZZZZZZZ!!! Niech się te miecze skrzyżują! Dlaczego oni nie walczą? Dlaczego miecze świetlne się nie krzyżują, dlaczego do jasnej cholery???!!! I nagle okazuje się, że tak naprawdę Luke Skywalker jest dalej na wyspie, a to wszystko to jakieś połączenie na Skypie z Mocą. I Luke Skywalker umiera...
A więc tak się kończy historia o wielkim Luke'u Skywalkerze...
...
Co tu pisać? Jestem zdruzgotany. ResistanceRebelianci dzięki Rey uciekają i teraz jest ich tak dużo, że miesza się na Sokole Millenium. Czyli cały film o tym, jak First Order ściga ResitanceRebeliantów kończy się tym, że First Order dalej ściga RestianceRebeliantów. Ale mnie to nie obchodzi, gdyż dalej nie mogę uwierzyć co się stało z Lukiem Skywalkerem, czy też, że otrzymałem po raz pierwszy Gwiezdne wojny, bez ani jednego pojedynku na miecze świetlne (ta pokazówka ze strażnikami Snoke'a się nie liczy).
Ale Gwiezdne wojny, jakby cieszyły się moim bólem, postanowiły mi coś dać na dokładkę. Otóż nie wiem, czy niektórzy kojarzą końcówkę filmu Sidekicks z Chuckiem Norrisem? Wiecie, ten, gdzie dzieciak ma fantazje o Chucku Norrisie i pod koniec w realnym świecie wygrywa turniej karate razem z Chuckiem Norrisem. I tamten film się kończy, że ten dzieciak już wszystko osiągnął i zostawia na ławce komiks z Chuckiem Norrisem, który potem podnosi inny dzieciak na wózku inwalidzkim i z tego taki morał, że nawet ten niepełnosprawny dzieciak może być Chuckiem Norrisem. To właśnie The Last Jedi daje na koniec taką scenę, połączoną z disneyowską reklamą zabawek, a największą rolę gra w niej MIOTŁA!!! Dzieciak z miotłą!!! Jest to tak okropne, tak złe, że z jednej strony idealnie pasuje do tego filmu, z drugiej tylko dopełniło moją agonię.

I tak pojawiły się napisy końcowe, gdzie została krótko wspomniana Carrie Fisher, szkoda, że Kenny Baker, który w sumie wystąpił w 6 filmach, nie został wspomniany. Ale już mniejsza oto, byłem zdruzgotany, załamany. Nawet muzyka Johna Williamsa moja najukochańszego kompozytora, mojego No.1 (No.2 jest Hans Zimmer oczywiście), jakoś na mnie nie działała. W ogóle jakaś taka odtwórcza, zbyt techniczna, bez magii mi się ta muzyka wydawała. Niby działała dobrze, ale nie wychodziła poza szablony rzemieślniczej roboty. Potem się dowiedziałem, jak to Rian Johnson z dumą mówił, że sam wcześniej podłożył pod film muzyczne kawałki z poprzednich części i nie pojawił się podczas spotting session. Czyli Rian Johnson jest dumny, że władował Johnowi Williamsowi temptrack? To normalnie kolejny gwóźdź do mej trumny! Jak można tak postąpić z legendą kina?! Czy on nie wie jak kompozytorzy nienawidzą temptracków? A tym bardziej uczynić to wobec Johna Williamsa? To tak jak pójść do restauracji z gwiazdkami Michelin i zamówić schabowego dając kucharzowi własny przepis. Równie dobrze Rian Johnson mógł pójść na sesję nagraniową, ściągnąć spodnie, zesrać się na środku, podnieść swoje gówno rzucić je w twarz Johnowi Williamsowi. Gdyż to on właśnie uczynił!
I to jest kolejny problem z tym filmem, że już na samą myśl o niej skacze mi ciśnienie, ale co gorsza staję się zły, agresywny, wulgarny. Staje się kimś, kim nie chcę być. Ale od tego całego bałaganu, tego ohydnego prześmiewczego humoru, tego braku szacunku do ponad 40 lat tradycji i wylewającego się z każdej minuty cynizmu, naprawdę z Doktora Jekylla staję się Mr. Hydem.
Co więcej sam uważałem się za osobę, otwartą, tolerancyjną, starającą się zawsze najpierw dostrzec dobro w drugim człowieku. Ale przez to co serwuje mi The Last Jedi, to naprawdę czasami mam ochotę kupić czapeczkę Make America Great Again, grabnąć parę lasek by the pussy, obwinąć się we flagę Konfederatów i udać się na teksańskie ranczo, aby przyjrzeć się jego kolekcji broni, zachowując naturalnie trigger discipline.
I to jest też okropne ten film wywołuje u mnie tyle negatywnych emocji, tylko złości, że staję się osobą, którą nie chcę być. Myśląc o The Last Jedi unoszę się gniewem, miejscami może co gorsza przeradzam się w nietolerancyjnego męskiego szowinistę pełnego nienawiści i gotowego do przemocy, tak że najchętniej wziąłbym tę miotłę od tego dzieciaka z końcowki i wspadził Rian Johnosowi i Kathleen Kennedy do...
Właśnie oto mi chodzi, już mi skacze ciśnienie.

Zaraz po seansie byłem zdruzgotany, tylko czekałem kiedy Gwiezdne wojny rzucą na moje rozdygotane ciało zwinięty banknot i powiedzą: "Masz, na taksówkę".
Czułem się zdruzgotany, wykorzystany i taki brudny jako niegdyś wielki fanboj Gwiezdnej Sagi. Teraz z czasem staram się trochę spokojniej do tego podejść, ale nie potrafię. Staram się nauczyć dystansu, ale tak naprawdę dalej nie wiem, co ja takiego zobaczyłem? Czy to były Gwiezdne wojny, czy jakiś niespecjalnie ciekawy długi odcinek jakiegoś gorszego serialu w świecie Gwiezdnych wojen? Słabe fanfiction? Czy jest to środek trylogii, gdyż czuje się zupełnie inaczej? Niektórzy mówią, że Rian Johnson nieźle strollował wszystkie błędy J.J. Abramsa z The Force Awakens. Świetnie, ma ode mnie 5 pluspunktów w piaskownicy.
Przecież ta cała nowa trylogia nie ma żadnego sensu, skoro jeden reżyser trolluje drugiego, a teraz J.J. Abrams będzie musiał na to jakoś odpowiedzieć w następnej części. Wiadomo jechałem i jeżdżę mocno po The Force Awakens, ale naprawdę dało się jakoś lepiej to podciągnąć. A tak to co, jeden reżyser będzie coś kręcił co mu się żywcem podoba, a potem drugi będzie musiał na to odpowiadać i tak dalej? Taki ma Disney plan na te Gwiezdne wojny? Toż to burdel na kółkach!
I oczywiście teraz zgrywam chojraka, ale znając życie to pewnie i na film o Hanie Solo i kolejną część Gwiezdnych wojen od Disney'a się wybiorę i tak jak oni będą je kręcić w nieskończoność, tak ja będę je oglądał. To jakiś masochizm, który mi trudno wytłumaczyć.
Aha, naturalnie ocena na końcu 1/10

OK rozpisałem się i pewnie i tak mało kto da radę przeczytać ten chaos. Ale po prostu musiałem to z siebie wyrzucić. I teraz każdy ma prawo mnie zjechać, mogę nawet dostać bana za zaśmiecenie forum, ale po prostu teraz kiedy to wszystko z siebie wyrzuciłem, to nie pozostaje mi nic innego jak śpiewać:

What have Star Wars become,
My sweetest friend,
Luke is milking some seacows,
Leia is flying through space,
....
#WinaHansa #IStandByDaenerys

hp_gof

Re: Star Wars

#1259 Post autor: hp_gof » pn sty 22, 2018 03:36 am

Ech, gdybyś we wszystkich wątkach był aż taaaaaaaaak bardzo wylewny :roll:

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58231
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: Star Wars

#1260 Post autor: Adam » pn sty 22, 2018 09:41 am

Wawrzyn, sorry, ale nie dam rady :P to najdłuższy post na tym forum w historii :o
#FUCKVINYL

ODPOWIEDZ