lis23 pisze: ↑pt kwie 06, 2018 15:01 pm
Arthur.Flowerkis - Komiksowi YouTuberzy, tacy jak Komiksomaniak czy Ihabod, strasznie jadą po tym filmie, a teraz i po książce, twierdząc, że oba te media są 'szkodliwe społecznie' a sam film jest całkowicie do niczego. Sam się zastanawiam, czy jest aż tak źle? Ponoc nie ma tu ani ciekawej fabuły, ani bohatera, którego można polubić, a wątek romantyczny jest ponoć a la "Saga Zmierzch".
Akurat widziałem wczoraj i jestem na świeżo - też jestem zaskoczony negatywną opinią Ichaboda (opinii Komiksomaniaka akurat nie słuchałem), zwłaszcza, ze podzielam jego zachwyt ostatnim dziełem Del Toro (którego jestem wielkim fanem).
Jeden raz obejrzeć film Stevena to za mało - robi takie WOW! - zwłaszcza w warstwie wizualnej i napakowaniu tylu odniesień, że nie sposób uchwycić wszystkich odniesień.
Ogólnie główny bohater nie jest w tym filmie ważny - jest to postać przeciętna - liczy się przede wszystkim klimat filmu, miliardy odniesień, strona techniczna (bardzo sprawna reżyseria) i ogólny fun.
Główny przeciwnik to typowy "zły" Mendelsohn z innych filmów, postać Olivi Cooke całkiem sympatyczna, reszta postaci drugoplanowych bez wyrazu. Historia prosta, przesłanie proste.
Ale te ciągłe zaskakiwanie tysiącami easter eggów,połączenie tradycyjnych gierek z awatarami głównych bohaterów, co sprawia jakby jakąś współczesną grę typu Far Cry połączyli z dawną grą z pierwszych PlayStation...daje ekstra efekt.
Scena
Finałowa bitwa - mega. Scena w jednym klubie i muzyka Bee Gees w tle - normalnie gorączka sobotniej Mocy. Oraz pewne odniesienie do Lśnienia... Kubrick byłby ze Stevena dumny.
W niektórych, takich "szpiegowskich" monnetach kojarzyło mi się trochę z Raportem Mniejszości - podobny styl reżyserii i plus dla Stevena.
Film bawi, angażuje ,wywołuje radość. Scena finałowa - spokojna i bardzo humorystyczna, choć ktoś inny może mieć zarzut, że za bardzo jak "z filmów familijnych" - ale w końcu to taki film.
Ja czułem się oglądając niczym ten 9-latek, gdy pierwszy raz widziałem "powrót do przyszłości" (zasługa też w tym muzyki Alana, te trąbki i fanfary...łza się kreci w oku), czułem tą magie kina, które przeminęło, a jednocześni ucieszyłem się, że Steven wykorzystuje obecny trend na VR i stylistka, jak wspomniałem przypomina współczesne gry - może to zachęci młodych widzów.
To moja opinia, każdy inaczej może odebrać film, który jednak ma początek, rozwiniecie, zakończenie , może ichabod nie lubi filmów, gdzie tylko "kultowe coś, pogania kolejne kultowe odniesienie", lubi filmy z lepiej nakreślonymi charakterami postaci. Ja akurat byłem rozczarowany Post Spielberga
, który wśród innych oscarowych dzieł, które mnie normalnie zmiażdżyły - Shape of water, Trzy Billboardy, Call Me by..., Disaster Artist, The post był nudny i słaby dla mnie. Chciałem, by Steven wrócił "do korzeni" i oto obejrzałem Player one...najlepszą rozrywkę od czasów Pacific Rim (który miał bardziej rozbudowane, ekstra postaci w przeciwieństwie do filmu Stevena, ale i w tym przypadku liczy się przede wszystkim fun i ten sentyment , by ujrzeć spełnienie dziecięcych marzeń, jak w zabawach jechało auto, a figurka Godzilli czy king konga je rozwalała).