Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
No właśnie, oddziaływanie filmowe "Kunduna" i tego czegoś z "Milczenia", to dwa różne światy. Niezależnie od tego, jaki był powód - tam jest muzyka (a w zasadzie MUZYKA), tu jej praktycznie nie ma. Zresztą to jedna sprawa. Druga sprawa jest taka, że to jest po prostu bardzo słaba muzyka. Dajcie mi tylko porządny syntezator i dyktafon do nagrania jakiś owadów w zoologicznym i w godzinę też Wam zrobię taki score.
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
aż tyle? wystarczy przecież włączyć dyktafon w smartfonie siedząc na kiblu i wystarczy
#FUCKVINYL
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Wiesz, podesłałem moją recenzję jednej z moich najlepszych przyjaciółek, która jest zawodowym muzykiem. I owszem, to jest muzyka. Dała mi nawet linki do dwóch artykułów na wiki, tłumaczących jaka to muzyka (konkretna). Nie takie przypadki były w historii muzyki po prostu.
A interpretacja tego wszystkiego jest bardzo prosta, tylko trzeba się trochę zagłębić w to, jaki ma Scorsese pomysł na kino i po co było coś takiego w Silence (nie, żaden Ostatni samuraj, który by totalnie rozwalił Marty'emu koncepcję filmu). Dlaczego jest to seria prostych, acz dość strategicznie wykorzystywanych dźwięków, podlega już interpretacji. Scorsese potrzebował tego z tych samych względów, z których buddysta Glass potrzebny mu był przy Kundunie. Pomijając historyczne kwestie u Glassa (i u Kluge'ów), twierdzę, że chodziło w obu przypadkach dokładnie o to samo - o oddanie pewnego wewnętrznego doświadczenia, charakterystycznego dla danej duchowości. Nie porównuję tego jako utworów, tylko metodologię. To pokazuje, że Martin Scorsese tworzy kino autorskie, naznaczone piętnem jego wrażliwości. To pokazuje, jak daleko potrafi Scorsese pójść, by osiągnąć swój cel, którym jest opowiadanie historii z punktu widzenia określonej postaci, a przynajmniej pojedynczych scen (za dużo ma narratorów np. Goodfellas czy Kasyno, by to było tak proste do ujęcia). Widać to w Silence, widać to w Kundunie, widać to np. w Aviatorze (scena, w której Hughes się sam wysyła na detoks i sposób użycia jaskrawego światła).
To, jaka to jest muzyka pod względem kompozycyjnym, jak się tego słucha (choć stoję za tym, co mówię o Silence jako o CD medytacyjnym, mimo że tego jest akurat na pęczki), nie jest w tej chwili przedmiotem dyskusji. Przedmiotem dyskusji jest to, czy można i powinno się o tym score mówić. Odpowiedź brzmi tak, ponieważ historia muzyki zna i takie rzeczy (ciekawe, czy na Warszawskiej Jesieni np. nie uznano by tego za geniusz). Oraz tak, bo to przykład wrażliwości reżysera na wszystkie środki wyrazu dzieła filmowego. A to, czy ktoś to lubi czy nie lubi (myślę, że oceny, jakie wystawiłem, choć nie są do końca miarodajne, z powodu braku połówek przy ocenach cząstkowych, są jasne w kontekście tego, jak oceniam samą kompozycję). Dla mnie potwierdzeniem słuszności mojej argumentacji jest fakt, że ze mną zgadzają się sami jezuici i osoby, które z jezuitami mają dużo do czynienia. Jeśli oni reagują podobnie jak ja i podobnie film interpretują, to znaczy, że Scorsese udało się to specyficzne myślenie odwzorować audiowizualnie. I pod tym względem małżeństwo Kluge spełniło rolę, jaką miało odegrać w tym projekcie bez zarzutu.
A interpretacja tego wszystkiego jest bardzo prosta, tylko trzeba się trochę zagłębić w to, jaki ma Scorsese pomysł na kino i po co było coś takiego w Silence (nie, żaden Ostatni samuraj, który by totalnie rozwalił Marty'emu koncepcję filmu). Dlaczego jest to seria prostych, acz dość strategicznie wykorzystywanych dźwięków, podlega już interpretacji. Scorsese potrzebował tego z tych samych względów, z których buddysta Glass potrzebny mu był przy Kundunie. Pomijając historyczne kwestie u Glassa (i u Kluge'ów), twierdzę, że chodziło w obu przypadkach dokładnie o to samo - o oddanie pewnego wewnętrznego doświadczenia, charakterystycznego dla danej duchowości. Nie porównuję tego jako utworów, tylko metodologię. To pokazuje, że Martin Scorsese tworzy kino autorskie, naznaczone piętnem jego wrażliwości. To pokazuje, jak daleko potrafi Scorsese pójść, by osiągnąć swój cel, którym jest opowiadanie historii z punktu widzenia określonej postaci, a przynajmniej pojedynczych scen (za dużo ma narratorów np. Goodfellas czy Kasyno, by to było tak proste do ujęcia). Widać to w Silence, widać to w Kundunie, widać to np. w Aviatorze (scena, w której Hughes się sam wysyła na detoks i sposób użycia jaskrawego światła).
To, jaka to jest muzyka pod względem kompozycyjnym, jak się tego słucha (choć stoję za tym, co mówię o Silence jako o CD medytacyjnym, mimo że tego jest akurat na pęczki), nie jest w tej chwili przedmiotem dyskusji. Przedmiotem dyskusji jest to, czy można i powinno się o tym score mówić. Odpowiedź brzmi tak, ponieważ historia muzyki zna i takie rzeczy (ciekawe, czy na Warszawskiej Jesieni np. nie uznano by tego za geniusz). Oraz tak, bo to przykład wrażliwości reżysera na wszystkie środki wyrazu dzieła filmowego. A to, czy ktoś to lubi czy nie lubi (myślę, że oceny, jakie wystawiłem, choć nie są do końca miarodajne, z powodu braku połówek przy ocenach cząstkowych, są jasne w kontekście tego, jak oceniam samą kompozycję). Dla mnie potwierdzeniem słuszności mojej argumentacji jest fakt, że ze mną zgadzają się sami jezuici i osoby, które z jezuitami mają dużo do czynienia. Jeśli oni reagują podobnie jak ja i podobnie film interpretują, to znaczy, że Scorsese udało się to specyficzne myślenie odwzorować audiowizualnie. I pod tym względem małżeństwo Kluge spełniło rolę, jaką miało odegrać w tym projekcie bez zarzutu.
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Z Prowincjałem prowincji południowej rozmawiałem i z kilkoma innymi, są na BARDZO TAK, jeśli chodzi o przekaz filmu.Paweł Stroiński pisze: ↑ndz mar 12, 2017 23:13 pmWiesz, podesłałem moją recenzję jednej z moich najlepszych przyjaciółek, która jest zawodowym muzykiem. I owszem, to jest muzyka. Dała mi nawet linki do dwóch artykułów na wiki, tłumaczących jaka to muzyka (konkretna). Nie takie przypadki były w historii muzyki po prostu.
A interpretacja tego wszystkiego jest bardzo prosta, tylko trzeba się trochę zagłębić w to, jaki ma Scorsese pomysł na kino i po co było coś takiego w Silence (nie, żaden Ostatni samuraj, który by totalnie rozwalił Marty'emu koncepcję filmu). Dlaczego jest to seria prostych, acz dość strategicznie wykorzystywanych dźwięków, podlega już interpretacji. Scorsese potrzebował tego z tych samych względów, z których buddysta Glass potrzebny mu był przy Kundunie. Pomijając historyczne kwestie u Glassa (i u Kluge'ów), twierdzę, że chodziło w obu przypadkach dokładnie o to samo - o oddanie pewnego wewnętrznego doświadczenia, charakterystycznego dla danej duchowości. Nie porównuję tego jako utworów, tylko metodologię. To pokazuje, że Martin Scorsese tworzy kino autorskie, naznaczone piętnem jego wrażliwości. To pokazuje, jak daleko potrafi Scorsese pójść, by osiągnąć swój cel, którym jest opowiadanie historii z punktu widzenia określonej postaci, a przynajmniej pojedynczych scen (za dużo ma narratorów np. Goodfellas czy Kasyno, by to było tak proste do ujęcia). Widać to w Silence, widać to w Kundunie, widać to np. w Aviatorze (scena, w której Hughes się sam wysyła na detoks i sposób użycia jaskrawego światła).
To, jaka to jest muzyka pod względem kompozycyjnym, jak się tego słucha (choć stoję za tym, co mówię o Silence jako o CD medytacyjnym, mimo że tego jest akurat na pęczki), nie jest w tej chwili przedmiotem dyskusji. Przedmiotem dyskusji jest to, czy można i powinno się o tym score mówić. Odpowiedź brzmi tak, ponieważ historia muzyki zna i takie rzeczy (ciekawe, czy na Warszawskiej Jesieni np. nie uznano by tego za geniusz). Oraz tak, bo to przykład wrażliwości reżysera na wszystkie środki wyrazu dzieła filmowego. A to, czy ktoś to lubi czy nie lubi (myślę, że oceny, jakie wystawiłem, choć nie są do końca miarodajne, z powodu braku połówek przy ocenach cząstkowych, są jasne w kontekście tego, jak oceniam samą kompozycję). Dla mnie potwierdzeniem słuszności mojej argumentacji jest fakt, że ze mną zgadzają się sami jezuici i osoby, które z jezuitami mają dużo do czynienia. Jeśli oni reagują podobnie jak ja i podobnie film interpretują, to znaczy, że Scorsese udało się to specyficzne myślenie odwzorować audiowizualnie. I pod tym względem małżeństwo Kluge spełniło rolę, jaką miało odegrać w tym projekcie bez zarzutu.
Co do muzyki, to już się wypowiadałem, trochę ta dyskusja staje się jałowa.
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Takie profesorskie gadanie mnie nie rusza. "4,33" Cage'a to też jest z definicji utwór muzyczny, a jednak przy zdroworozsądkowym myśleniu można to uznać jedynie za bzdurny kaprys kompozytora.Paweł Stroiński pisze: ↑ndz mar 12, 2017 23:13 pmWiesz, podesłałem moją recenzję jednej z moich najlepszych przyjaciółek, która jest zawodowym muzykiem. I owszem, to jest muzyka. Dała mi nawet linki do dwóch artykułów na wiki, tłumaczących jaka to muzyka (konkretna). Nie takie przypadki były w historii muzyki po prostu.
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Swoją drogą, jest to klasyczny przykład muzyki konkretnej, tak.
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Schaeffer czy Mayuzumi muzykę konkretną tworzyli już jakieś 60-70 temu, więc tym bardziej nie widzę w tym score niczego szczególnego. A że w muzyce filmowej muzyka konkretna zdarza się względnie rzadko, to inna sprawa, niemniej wracamy do tego samego problemu - tej muzyki prawie w ogóle nie słychać. Oddziaływanie podprogowe nie jest dla mnie żadnym oddziaływaniem.
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Negacja negacji.Kaonashi pisze: Oddziaływanie podprogowe nie jest dla mnie żadnym oddziaływaniem.
Jak wiadomo oddziaływanie podprogowe istnieje i nawet człowiek "nie zdaje sobie sprawy" w jaki sposób może na niego oddziaływać.
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Termin "oddziaływanie podprogowe" pożyczyłem od Pawła, jako pewien rodzaj kompromisu i kurtuazji, bo przypisywanie tej muzyce jakiejkolwiek roli w odbiorze filmu jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Podsumowując, w mojej ocenie, w filmie ten score się nie sprawdza, bo równie dobrze mogłoby go tam w ogóle nie być, pod postacią soundtracku też wypada źle, bo to po prostu kiepska muzyka per se. Gdybym recenzował, to pewnie dałbym coś w okolicy 1,5 gwiazdki za ocenę ogólną.
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Moim zdaniem wmówiłeś sobie, że jej tam nie ma.
Żebyś tego nie odwrócił: ja co prawda słyszałem album raz przed seansem (jakieś 2-3 dni), ale zgodnie z opiniami na forum, nie spodziewałem się, że cokolwiek usłyszę. Więc ja zakładałem, że niczego tam nie będzie, a potem zacząłem zwracać uwagę, bo usłyszałem cosmic beam (mówiąc ściśle, fragment Meditation). Wiem tez, że niektórzy słyszeli w filmie ten temat na flet (ja np. nie, kto to usłyszał, nie powiem, ale ta osoba w tym temacie się nie wypowiada).
Oddziaływanie podprogowe to tutaj przede wszystkim budowa pewnych skojarzeń. Jest jakby "z tyłu głowy", będąc reprezentacją psychiki bohaterów. To nie miała być specjalnie "dobra" kompozycja. Czy tego mogłoby nie być... Tak i nie. Tak, ponieważ faktycznie nie zawsze to się posługuje środkami wyrazu, które można by potocznie uznać za muzyczne. Nie, ponieważ Scorsese jest reżyserem subiektywnym (w znaczeniu narracji z punktu widzenia postaci), ale jest też, czasem dość skrajnym (czym w Silence wbrew pozorom tak nie epatuje, jak spodziewałem się po niektórych opiniach, które wcześniej czytałem) realistą. W filmie pojawiają się dźwięki niemotywowane fabułą ani nie będące dźwiękami realistycznymi. I za to odpowiadali Kluge'owie.
Jedyny moment, który pamiętam, że zwrócił moją uwagę, to było proste uderzenie koto. Jedna nuta, ale zmiksowana tak głośno, że prawie podskoczyłem. To była raczej kwestia "niespodzianki". A nie było tam nic diegetycznego. Ani jednej kapeli ani nic. Jeśli dobrze pamiętam,
Żebyś tego nie odwrócił: ja co prawda słyszałem album raz przed seansem (jakieś 2-3 dni), ale zgodnie z opiniami na forum, nie spodziewałem się, że cokolwiek usłyszę. Więc ja zakładałem, że niczego tam nie będzie, a potem zacząłem zwracać uwagę, bo usłyszałem cosmic beam (mówiąc ściśle, fragment Meditation). Wiem tez, że niektórzy słyszeli w filmie ten temat na flet (ja np. nie, kto to usłyszał, nie powiem, ale ta osoba w tym temacie się nie wypowiada).
Oddziaływanie podprogowe to tutaj przede wszystkim budowa pewnych skojarzeń. Jest jakby "z tyłu głowy", będąc reprezentacją psychiki bohaterów. To nie miała być specjalnie "dobra" kompozycja. Czy tego mogłoby nie być... Tak i nie. Tak, ponieważ faktycznie nie zawsze to się posługuje środkami wyrazu, które można by potocznie uznać za muzyczne. Nie, ponieważ Scorsese jest reżyserem subiektywnym (w znaczeniu narracji z punktu widzenia postaci), ale jest też, czasem dość skrajnym (czym w Silence wbrew pozorom tak nie epatuje, jak spodziewałem się po niektórych opiniach, które wcześniej czytałem) realistą. W filmie pojawiają się dźwięki niemotywowane fabułą ani nie będące dźwiękami realistycznymi. I za to odpowiadali Kluge'owie.
Jedyny moment, który pamiętam, że zwrócił moją uwagę, to było proste uderzenie koto. Jedna nuta, ale zmiksowana tak głośno, że prawie podskoczyłem. To była raczej kwestia "niespodzianki". A nie było tam nic diegetycznego. Ani jednej kapeli ani nic. Jeśli dobrze pamiętam,
Spoiler:
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Dającej się zarejestrować bez aparatu nagłośniającego jest tyle, co kot napłakał, umówmy się.
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Prawda, zresztą, mówiłem chyba i tutaj, a na pewno w recenzji, że na pewno cały album Warner Classics w filmie się nie znajduje. Momenty, w których zwróciłem uwagę na to, że coś jednak jest, pomijając pojawienie się tytułu (który to fragment zidentyfikowałem jako będący na albumie, jak oglądałem film):
1. Rozmowa Garrupe i Rodriguesa jeszcze w Europie (Meditation)
2. Bardzo cicho partie chóralne w jaskini w Japonii
3. Dość głośno, śpiew ptaków w tejże jaskini (inna scena chyba)
4. To uderzenie koto.
Za każdym razem zresztą słyszałem, jak wchodził cosmic beam.
1. Rozmowa Garrupe i Rodriguesa jeszcze w Europie (Meditation)
2. Bardzo cicho partie chóralne w jaskini w Japonii
3. Dość głośno, śpiew ptaków w tejże jaskini (inna scena chyba)
4. To uderzenie koto.
Za każdym razem zresztą słyszałem, jak wchodził cosmic beam.
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
Hmm...Szkoda, że ten prowincjał nie zauważył niebezpiecznego relatywizmu moralnego, który stoi za przekazem filmu. Trudno się dziwić, że Kościół jest w kryzysie, skoro wierni widzą więcej niż "zmiękczeni" dostojnicy
Co do muzyki, to margines marginesu już w samym filmie. Ona nic nie wnosi, nie generuje żadnych emocji ani komentarza. Mogło jej nie być. Zawracanie gitary
Re: Silence - Kim Allen Kluge & Kathryn Kluge (2016)
To widać nie zrozumiałeś filmu i o co właściwie w nim ma chodzić.Tomek pisze:Hmm...Szkoda, że ten prowincjał nie zauważył niebezpiecznego relatywizmu moralnego, który stoi za przekazem filmu. Trudno się dziwić, że Kościół jest w kryzysie, skoro wierni widzą więcej niż "zmiękczeni" dostojnicy
Co do muzyki, to margines marginesu już w samym filmie. Ona nic nie wnosi, nie generuje żadnych emocji ani komentarza. Mogło jej nie być. Zawracanie gitary