The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
Wiedziałem Czarny rewolwerowiec (sic!) na pierwszym planie
#FUCKVINYL
- Wawrzyniec
- Hans Zimmer
- Posty: 33788
- Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
- Kontakt:
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
Już tak nie dramatyzuj, zdarzali się ciemnoskórzy rewolwerowcy na Dzikim Zachodzie. O tutaj masz przykład:
https://www.youtube.com/watch?v=fWDTw7IjeiI
https://www.youtube.com/watch?v=fWDTw7IjeiI
#WinaHansa #IStandByDaenerys
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.
- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26132
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
To czy ten gościu jest czarny czy nie, to podejrzewam będzie akurat najmniejszy problem filmu.
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński
- Wawrzyniec
- Hans Zimmer
- Posty: 33788
- Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
- Kontakt:
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
OK, brzmi chyba dobrze.Saw the film yesterday. Can't comment about it because of the embargo, but I can comment about the score and it's very good. Elmer's theme is not quoted before the end credits but its staccato is used in the film, notably with the new theme, which recalls "Mornay's Dream" in Braveheart. Besides that, there is a lot of suspense/atmospheric stuff sounding like Patriot Games' main title and the intro of Legends of the Fall final track (with synths, sakuhachi and wordless voice). Denzel's character has a Patton-like trumpet motif, there are many glorious orchestral crescendos, sometimes very exciting, à la Mask of Zorro (and of course we get some "Texican" guitar in the mix) and yes, we can hear the "Danger motif" once. Couldn't tell who composed what : all the score sounds like Horner, except it seems a few statements of the new theme were sampled, not orchestral.
To make it short, it's not as iconic as the original score of course (it's darker, less heroic), but it's a very good one and I can't wait to hear the album.
#WinaHansa #IStandByDaenerys
- Ghostek
- Hardkorowy Koksu
- Posty: 10200
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
- Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
- Kontakt:
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
Dobra, jedziemy z tym towarem, misiaczki. Wieczorem pierwsza opinia po kilku odsłuchach.
Spoiler:
- Pawel P.
- Metallica
- Posty: 1436
- Rejestracja: czw gru 29, 2011 21:36 pm
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
Też mam to już do odsłuchu, ale poczekam na pokaz filmu, a potem posłucham z CD. To jednak ostatni premierowy filmowy Horner, zbyt specjalna okazja, by na czczo lecieć ze streminguGhostek pisze:Dobra, jedziemy z tym towarem, misiaczki. Wieczorem pierwsza opinia po kilku odsłuchach.
- Ghostek
- Hardkorowy Koksu
- Posty: 10200
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
- Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
- Kontakt:
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
Uff ale emocje!!
Teraz po miesiącach oczekiwania, pewnych obaw o firmowanie na wyrost scoru nazwiskiem Jamesa, w sumie możemy spać spokojnie. Widać, że Franglen podszedł do demówek Hornera z wielkim pietyzmem tak samo zresztą jak do całej jego twórczości. Czasami nawet za bardzo, ale o tym później.
Na początku może się wydawać, że łatwo rozdzielić tu fragmenty, które napisał Horner, a które zostały dopisane przez Simona. No cóż, im więcej się tego słucha, tym bardziej ta granica się zaciera. Owszem są fragmenty, które zupełnie nie przystają do twórczości Jamesa, a takowych chyba najwięcej na początku słuchowiska. Przykładem dobrym są momenty "Seven Angels of Vengeance" uderzające we współczesny anonimowy mainstream. Denerwuje też oparta na ostinatach akcja w "Faraday's Ride". Franglen robi jednak genialną robotę wchodząc w buty ś.p. kompozytora, czego żywym dowodem jest to ile razy łapiemy się na wychwytywanie nawet durnych, mało słyszalnych smaczków warsztatowych Maestro. To jakieś shakuhachi zagwiżdże, to jakiś elektroniczny sampel wyrwany ze stacji roboczej Jamesa, a to smyczki przemawiające językiem muzycznym Hornera. Chyba nie ma utworu, który nie „skażony” byłby jakimiś znakami firmowymi tego kompozytora.
Najbardziej chyba dociera to do nas w połowie albumu, kiedy zaczynamy na poważnie rozprawiać się z twórczością nieodżałowanego artysty. I tutaj może od razu polecieć hejt za miałką oryginalność M7, bo w gruncie rzeczy to praca bazująca na ikonach – na wielu kultowych scorach, na ich konstrukcji i stylistyce, a mam tutaj na myśli głównie „Bravehearta”, "Legends of the Fall", „Zorro”, „Avatara” no i kilka innych, mniej hucznych prac. M7 się pod to wszystko podpina segregując odpowiedni zestaw „inspiracji” pod określone, wyprowadzone dzięki temu nastroje. Pomiędzy tymi elementami tworzona jest przestrzeń na wyprowadzanie kilku nowych idiomów tematycznych. Najbardziej wybijają się dwa motywy (suspensowy i akcji), choć żaden nawet na kilometr nie zbliża się do kultowej melodii Elemera.
Najwięcej uwagi skupia kwestia oryginalności, więc polećmy kilkoma przykładami, by naświetlić sprawę:
-Zaczynamy z grubej rury cytatem z prologu „Bravehearta” w „Rose Creek Oppression”. Troszkę pozmieniane nuty, troszkę efektów dodanych, ale wymowa i wykonanie jakby żywcem z kultowej ścieżki do filmu Gibsona.
- Końcówka „Street Slaughter” żywo przypomina scenę ataku na drzewne domostwo Na’vi z „Avatara”. Etniczne wokale wkomponowana w mocne uderzenia perkusyjne – schemat znacie.
Cieszy obecność kilku wyciszających, refleksyjnych momentów, które bez wątpienia są dziełem Hornera. Tutaj najbardziej rzuciło mi się w uszy "Red Harvest" z klasycznym zestawem fortepian-shakuhachi. Jest też troszkę przerżnięty z "Bravehearta" zestaw z wyżej wymienionymi instrumentami + perkusjonalia oraz żeński wokal. Niby wtórne jest takie "Takedown" i "Town Exodus", ale słucha się ich wybornie, wspominając najlepsze lata twórczości Jamesa.
Jest też nawiązanie do ostatnich jego prac nacechowanych smutną, refleksyjną liryką: ot chociażby jak narkotyczne, stale powtarzające się smyczkowe frazy.
Są też charakterystyczne shakuhachi z klaskanymi oraz gitarowymi frazami przypominającymi franczyznę „Zorro.
No i wspomniany wcześniej czteronutowiec… Wybrzmiewa tu dosłownie symbolicznie i to w tak schowanym aranżu, że tylko uważni słuchacze się na niego natkną w „Lighting the Fuse”. Miły, troszkę sentymentalny zabieg.
Zdaję sobie sprawę, że nie każdy będzie tutaj skakał z radości słuchając tego albumu. Przede wszystkim sprawę zawala kwestia oryginalności, którą nie do końca wiem kogo obarczyć. Czy to Simon rżnął całe fragmenty "Legends..." oraz „Bravehearta”? A może Horner tak planował… Bez dostępu do demówek na pewno nie da się tego rozstrzygnąć.
Ja osobiście odbieram to jako pewnego rodzaju wycieczkę po najbardziej charakterystycznych konturach warsztatu Hornera. Jest to również świetne podsumowanie jego twórczości – od tej polichromatycznej, bogatej symfonicznie strony.
Jeżeli miałbym jednak coś zmienić na albumie, to przede wszystkim układ i strukturę utworów. Czasami aż prosiło się aby połączyć jakieś fragmenty i stworzyć coś na kształt poematu - typowej dla Hornera opowieści z wybuchem emocji, narracją, etc. Tutaj najbardziej chyba woła o takie potraktowanie sam finał, gdzie „House of Judgment” idealnie wchodzi w klimat „Seven Riders”.
Teraz cholernie ciekaw jestem filmu
Teraz po miesiącach oczekiwania, pewnych obaw o firmowanie na wyrost scoru nazwiskiem Jamesa, w sumie możemy spać spokojnie. Widać, że Franglen podszedł do demówek Hornera z wielkim pietyzmem tak samo zresztą jak do całej jego twórczości. Czasami nawet za bardzo, ale o tym później.
Na początku może się wydawać, że łatwo rozdzielić tu fragmenty, które napisał Horner, a które zostały dopisane przez Simona. No cóż, im więcej się tego słucha, tym bardziej ta granica się zaciera. Owszem są fragmenty, które zupełnie nie przystają do twórczości Jamesa, a takowych chyba najwięcej na początku słuchowiska. Przykładem dobrym są momenty "Seven Angels of Vengeance" uderzające we współczesny anonimowy mainstream. Denerwuje też oparta na ostinatach akcja w "Faraday's Ride". Franglen robi jednak genialną robotę wchodząc w buty ś.p. kompozytora, czego żywym dowodem jest to ile razy łapiemy się na wychwytywanie nawet durnych, mało słyszalnych smaczków warsztatowych Maestro. To jakieś shakuhachi zagwiżdże, to jakiś elektroniczny sampel wyrwany ze stacji roboczej Jamesa, a to smyczki przemawiające językiem muzycznym Hornera. Chyba nie ma utworu, który nie „skażony” byłby jakimiś znakami firmowymi tego kompozytora.
Najbardziej chyba dociera to do nas w połowie albumu, kiedy zaczynamy na poważnie rozprawiać się z twórczością nieodżałowanego artysty. I tutaj może od razu polecieć hejt za miałką oryginalność M7, bo w gruncie rzeczy to praca bazująca na ikonach – na wielu kultowych scorach, na ich konstrukcji i stylistyce, a mam tutaj na myśli głównie „Bravehearta”, "Legends of the Fall", „Zorro”, „Avatara” no i kilka innych, mniej hucznych prac. M7 się pod to wszystko podpina segregując odpowiedni zestaw „inspiracji” pod określone, wyprowadzone dzięki temu nastroje. Pomiędzy tymi elementami tworzona jest przestrzeń na wyprowadzanie kilku nowych idiomów tematycznych. Najbardziej wybijają się dwa motywy (suspensowy i akcji), choć żaden nawet na kilometr nie zbliża się do kultowej melodii Elemera.
Najwięcej uwagi skupia kwestia oryginalności, więc polećmy kilkoma przykładami, by naświetlić sprawę:
-Zaczynamy z grubej rury cytatem z prologu „Bravehearta” w „Rose Creek Oppression”. Troszkę pozmieniane nuty, troszkę efektów dodanych, ale wymowa i wykonanie jakby żywcem z kultowej ścieżki do filmu Gibsona.
- Końcówka „Street Slaughter” żywo przypomina scenę ataku na drzewne domostwo Na’vi z „Avatara”. Etniczne wokale wkomponowana w mocne uderzenia perkusyjne – schemat znacie.
Cieszy obecność kilku wyciszających, refleksyjnych momentów, które bez wątpienia są dziełem Hornera. Tutaj najbardziej rzuciło mi się w uszy "Red Harvest" z klasycznym zestawem fortepian-shakuhachi. Jest też troszkę przerżnięty z "Bravehearta" zestaw z wyżej wymienionymi instrumentami + perkusjonalia oraz żeński wokal. Niby wtórne jest takie "Takedown" i "Town Exodus", ale słucha się ich wybornie, wspominając najlepsze lata twórczości Jamesa.
Jest też nawiązanie do ostatnich jego prac nacechowanych smutną, refleksyjną liryką: ot chociażby jak narkotyczne, stale powtarzające się smyczkowe frazy.
Są też charakterystyczne shakuhachi z klaskanymi oraz gitarowymi frazami przypominającymi franczyznę „Zorro.
No i wspomniany wcześniej czteronutowiec… Wybrzmiewa tu dosłownie symbolicznie i to w tak schowanym aranżu, że tylko uważni słuchacze się na niego natkną w „Lighting the Fuse”. Miły, troszkę sentymentalny zabieg.
Zdaję sobie sprawę, że nie każdy będzie tutaj skakał z radości słuchając tego albumu. Przede wszystkim sprawę zawala kwestia oryginalności, którą nie do końca wiem kogo obarczyć. Czy to Simon rżnął całe fragmenty "Legends..." oraz „Bravehearta”? A może Horner tak planował… Bez dostępu do demówek na pewno nie da się tego rozstrzygnąć.
Ja osobiście odbieram to jako pewnego rodzaju wycieczkę po najbardziej charakterystycznych konturach warsztatu Hornera. Jest to również świetne podsumowanie jego twórczości – od tej polichromatycznej, bogatej symfonicznie strony.
Jeżeli miałbym jednak coś zmienić na albumie, to przede wszystkim układ i strukturę utworów. Czasami aż prosiło się aby połączyć jakieś fragmenty i stworzyć coś na kształt poematu - typowej dla Hornera opowieści z wybuchem emocji, narracją, etc. Tutaj najbardziej chyba woła o takie potraktowanie sam finał, gdzie „House of Judgment” idealnie wchodzi w klimat „Seven Riders”.
Teraz cholernie ciekaw jestem filmu
Ostatnio zmieniony wt wrz 06, 2016 09:23 am przez Ghostek, łącznie zmieniany 2 razy.
- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26132
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
czyli ogólnie taka Cristiada z dodatkami od Franglena?
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński
- Ghostek
- Hardkorowy Koksu
- Posty: 10200
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
- Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
- Kontakt:
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
W kwestii kreatywności jako ogółu to tak, choć na innych nieco wzorcach się opierają obie prace. Paweł by pewnie 1 za oryginalność postawił, no może 2 za nowe tematy
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
Wygląda to dobrze, jeszcze tylko 10 dni
- lis23
- + Ludvig van Beethoven +
- Posty: 13082
- Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
- Lokalizacja: Sosnowiec
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
CD jest już w przedsprzedaży na Empik.com - 40,49 zł.
Tylko On, Williams John
Tylko on, Elton John
Tylko on, Elton John
Re: The Magnificent Seven (2016) - James Horner & Simon Franglen
Wywiad z Franglenem i “Seven Riders” do odsłuchu:
http://www.awardsdaily.com/2016/09/08/i ... -franglen/
http://www.awardsdaily.com/2016/09/08/i ... -franglen/