Za pół roku będzie to kosztować (nawet jeżeli teraz kosztuje 80) i 48 zza granicylis23 pisze:Ja tylko zasygnalizowałem, że płyta pojawiła się w polskich sklepach. Owszem, obecnie można kupić wszystko za kliknięciem myszki, ale nie jestem pewien czy szybciej (ok. trzy tygodnie) i taniej (80 zł zamiast 48 zł)
JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
Szkoda, że Adam nie posiada tak mocnych argumentacji w swoich wywodach pisanych jak w tych durnych memach które wkleja ...znowu spłycając ciekawie zapowiadającą się dyskusję do poziomu obrazkowej/prymitywnej przepychanki.
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
chyba nie zauważyłeś że oprócz mema jest też post, halo, Ziemia, a wczesniej inne moje posty odnosnie tej sytuacjiTomek pisze:Szkoda, że Adam nie posiada tak mocnych argumentacji w swoich wywodach pisanych jak w tych durnych memach które wkleja ...znowu spłycając ciekawie zapowiadającą się dyskusję do poziomu obrazkowej/prymitywnej przepychanki.
#FUCKVINYL
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
Ech. Widać, że niektórzy nie wiedzą co to subtelność... Jak muzyka filmowa to muszą być porywające motywy na albumie, jak recenzja, to liczą się tylko gwiazdki... Jak dla mnie ilość gwiazdek jest odpowiednia, a tekst dopowiada niuanse, których cyfry nie oddają. Po prostu tej pracy brakuje natchnienia i oryginalności, co jest zrozumiałe, bo film jest zwyczajnie słaby, ale są mistrzowskie momenty, które warto podkreślić. Jako całość - trója, poszczególne elementy zasługują na więcej. Generalnie z oceną prac 'dobrych technicznie' jest problem, bo żeby je docenić, trzeba najpierw przez nie przebrnąć. Więc najczęściej zajmują się tym fanboje Ja mam kilka takich plumkadeł Desplata, które zasługują na 3, ale uwielbiam ich słuchać i mam do nich słabość, choć główną ich wadą jest brak oryginalności. Poza tym Williams może sobie pozwolić na pisanie dla siebie, a nie dla niewyżytych fanów chwytliwych tematów
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
nikt by się nie czepiał gwiazdek, gdyby w recce nie padały epitety pasujące do 9 symfonii
#FUCKVINYL
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
Nie oczekuj od fanboja, że tak po prostu zjedzie Dżona jak burą sukę.
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
Na tym forum standard od lat, nie da się już napisać czegokolwiek, żeby któryś inteligent od razu nie obrzucił cię epitetami fanboj/hejter. Aż trudno dzisiaj uwierzyć, jak ciekawe dyskusje się tutaj kiedyś toczyły, no ale wtedy był trochę inny skład osobowy wśród userów.Tomek pisze:Szkoda, że Adam nie posiada tak mocnych argumentacji w swoich wywodach pisanych jak w tych durnych memach które wkleja ...znowu spłycając ciekawie zapowiadającą się dyskusję do poziomu obrazkowej/prymitywnej przepychanki.
Przecież nie padły. Mocno chwaliłem dwa elementy: orkiestracje i pomysł z fletami, plus pozytywnie oceniłem tematykę. Cała reszta Twoich wypowiedzi świadczy że w ogóle nie czytałeś tekstu, tylko oparłeś się na jajcarskim, przejaskrawionym poście Kopra. Więc sorry ale nie mamy o czym dyskutować.Adam pisze:nikt by się nie czepiał gwiazdek, gdyby w recce nie padały epitety pasujące do 9 symfonii
- DanielosVK
- Howardelis Vangeshore
- Posty: 7854
- Rejestracja: sob cze 26, 2010 13:43 pm
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
Od kiedy doszukiwanie się powodów niepowodzenia wchodzi w konflikt z końcowymi konkluzjami, które na ów niepowodzenie wskazują (choćby w postaci oceny)?
Fe.
Cóż za score, Howard Shore.
Cóż za score, Howard Shore.
- lis23
- + Ludvig van Beethoven +
- Posty: 13114
- Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
- Lokalizacja: Sosnowiec
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
Skoro to jest "nieudany score" to jak nazwać ostatnie prace Howarda, Zimmera czy Silvestriego? Chyba, że uznamy iż nieudany score Williamsa to co innego niż w przypadku w. w. panów, bo dzieli ich taka klasa, dorobek, wiek, itp.?Adam pisze:
Panowie, odnosze wrażenie że nikt tu poza Knashim i Koprem nie przeczytał uwaznie recki A w niej mamy momentami wręcz wymuszoną obronę na siłę nieudanego scoru, (nie wspominam już o filmie który jest cienki jak naleśnik) któremu błędnie przypisuje się w recce wiele frazesów, na które nie zasługuje, by potem finalnie co dziwi jeszcze bardziej i tak wszystkie z nich przekreślić oceną. wtf
Tylko On, Williams John
Tylko on, Elton John
Tylko on, Elton John
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
A kto wychwala ostatnie prace trzech wymienionych przez Ciebie panów? Od Interstellar Hans (no dobra, Chappie) nie dostał, delikatnie mówiąc, zbyt wielu pozytywnych recenzji ostatnio. Nikt też, poza Czarownicą, nie wychwala w recenzjach Howarda. Silvestri robi mało, ale zachwytów w recenzjach też coś nie widzę.
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
Co do tej recki, to moim zdaniem byłoby lepiej, jakby Marek poszedł w zaparte, tak jak Wojtek w recce TFA. Choć uważam, że tamte oceny są wzięte z kosmosu, to jednak tekst był zgodny z wystawionymi ocenami - zajebiście podoba mu się ten score i tyle, ma do tego pełne prawo i wszystko jest czarno na białym. A statystyczny czytelnik w przypadku recenzji The BFG może być jednak zmieszany, no bo w końcu nie wiadomo, czy ten score jest bardzo dobry, czy jednak tylko średni (sorry, jeśli znowu się powtarzam). I dlatego to wszystko brzmi jak tłumaczenie rozczarowującej partytury Williamsa.
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
A mnie się wydaje, że Marek poruszył bardzo ważny problem w dzisiejszej muzyce filmowej i dlatego ta recenzja jest aż taka złożona.
Istnieją score'y, które nie do końca radzą sobie jako czyste rzemiosło, ale mają w sobie dużo artyzmu, takiej sztuki. Score'y, z którymi można po prostu dyskutować. Nie ma zbyt wielu kompozytorów, którzy potrafiliby tak tworzyć. W tej chwili faktycznie Williams, jest Desplat, u którego wręcz można dyskutować o instrumentacji, a także jest jednym z najlepszych, jak trzeba, dziś filmowych ironistów (Ghost Writer!). Jest też np. Hans, który czasem, ostatnio niestety często, myli się, ale są to raczej błędy koncepcyjne, więc można pozwolić sobie na dyskusję. Pamiętam (jeśli mogę pozwolić sobie przytoczyć spoza forum), jak Marek był podekscytowany np. Nolanami Hansa, nie dlatego, żeby jakoś za nimi muzycznie przepadał zawsze (czy nawet często), ale właśnie dlatego, że jest tam z czym polemizować. Już po przesłuchaniu i obejrzeniu Interstellar ja na przykład wiedziałem, że to byłby dla mnie prosty tekst nawet, gdyby musiał być krytyczny wobec podejścia Hansa czy nawet jakości samej kompozycji właśnie z tego powodu: bo miałbym z czym dyskutować przy takim filmie i przy takiej "filozofii" tworzenia.
Innym przykładem jest Kod da Vinci, score, który, delikatnie rzecz biorąc ma duże problemy z filmem i dość bezlitośnie obnaża jego wady (w przypadku Tears of the Sun to wyszło, tu nie), ale z drugiej strony jest jedną z najlepszych kompozycji Hansa Zimmera (od orkiestracji po nawet ekspresję!) w ogóle. Stanowi to pewien problem dla recenzenta, ponieważ musi docenić kompozycję jako kompozycję i Marek bez wątpienia w recenzji oddaje Williamsowi sprawiedliwość. Pytanie jednak dotyczy kontekstu filmowego, gdzie ja akurat na temat BFG się nie będę wypowiadał, bo filmu nie widziałem i w kinie raczej nie zobaczę. Można także przytoczyć The New World Hornera, score dość niesłusznie skrytykowany u nas jako dość sztuczny i plastikowy, bo przecież jak na Hornera jest bardzo stonowany i pomijając tam akurat śliczne tematy (choć średnio oryginalne, ale tutaj to nieważne), też przepiękna, impresjonistyczna wręcz kompozycja.
Trudno jest zadowolić słuchacza i tutaj nie ma co polemizować. Muzyka filmowa ma wielką odpowiedzialność. Nie możemy o tym zapominać i pominę tutaj fakt, że wbrew pozorom, nie jest pisana po to, by była łatwym odsłuchem. Wręcz przeciwnie. Jeśli tak się zdarzy to mamy podwójną radość. Ale nawet ścieżkom niedoskonałym należy oddać sprawiedliwość i umieć ocenić ich artyzm. Są kompozytorzy sprawni, którzy swoje umieją, nawet dają dużo funu (Brian Tyler), ale z reguły są po prostu "zwykłą" muzyką filmową, która nie chce wykroczyć poza podstawową funkcjonalność. Nie mówię, że Tyler nie próbuje się rozwijać, ani nic takiego, tylko że brakuje mu tej Bożej iskry, która pozwala Williamsowi, Morricone, Newmanowi, Desplatowi, Zimmerowi czy, w pewnych oczywiście przypadkach (Shyamalan, Snow Falling on Cedars, kilka ścieżek wcześniejszych) JNH być tymi mistrzami, którymi są. To samo jest z będącym w zniżce formy Elfmanem (choć i pewnie są pewne kwestie obiektywne, o których się nie dyskutuje, jak zmiany w estetyce muzyki filmowej ostatnich lat). Ale to nie znaczy, że jeśli score Williamsa nie jest bezbłędny w różnych aspektach (o których Marek przecież w recenzji mówi!), nie można nazywać go artystycznym.
Istnieją score'y, które nie do końca radzą sobie jako czyste rzemiosło, ale mają w sobie dużo artyzmu, takiej sztuki. Score'y, z którymi można po prostu dyskutować. Nie ma zbyt wielu kompozytorów, którzy potrafiliby tak tworzyć. W tej chwili faktycznie Williams, jest Desplat, u którego wręcz można dyskutować o instrumentacji, a także jest jednym z najlepszych, jak trzeba, dziś filmowych ironistów (Ghost Writer!). Jest też np. Hans, który czasem, ostatnio niestety często, myli się, ale są to raczej błędy koncepcyjne, więc można pozwolić sobie na dyskusję. Pamiętam (jeśli mogę pozwolić sobie przytoczyć spoza forum), jak Marek był podekscytowany np. Nolanami Hansa, nie dlatego, żeby jakoś za nimi muzycznie przepadał zawsze (czy nawet często), ale właśnie dlatego, że jest tam z czym polemizować. Już po przesłuchaniu i obejrzeniu Interstellar ja na przykład wiedziałem, że to byłby dla mnie prosty tekst nawet, gdyby musiał być krytyczny wobec podejścia Hansa czy nawet jakości samej kompozycji właśnie z tego powodu: bo miałbym z czym dyskutować przy takim filmie i przy takiej "filozofii" tworzenia.
Innym przykładem jest Kod da Vinci, score, który, delikatnie rzecz biorąc ma duże problemy z filmem i dość bezlitośnie obnaża jego wady (w przypadku Tears of the Sun to wyszło, tu nie), ale z drugiej strony jest jedną z najlepszych kompozycji Hansa Zimmera (od orkiestracji po nawet ekspresję!) w ogóle. Stanowi to pewien problem dla recenzenta, ponieważ musi docenić kompozycję jako kompozycję i Marek bez wątpienia w recenzji oddaje Williamsowi sprawiedliwość. Pytanie jednak dotyczy kontekstu filmowego, gdzie ja akurat na temat BFG się nie będę wypowiadał, bo filmu nie widziałem i w kinie raczej nie zobaczę. Można także przytoczyć The New World Hornera, score dość niesłusznie skrytykowany u nas jako dość sztuczny i plastikowy, bo przecież jak na Hornera jest bardzo stonowany i pomijając tam akurat śliczne tematy (choć średnio oryginalne, ale tutaj to nieważne), też przepiękna, impresjonistyczna wręcz kompozycja.
Trudno jest zadowolić słuchacza i tutaj nie ma co polemizować. Muzyka filmowa ma wielką odpowiedzialność. Nie możemy o tym zapominać i pominę tutaj fakt, że wbrew pozorom, nie jest pisana po to, by była łatwym odsłuchem. Wręcz przeciwnie. Jeśli tak się zdarzy to mamy podwójną radość. Ale nawet ścieżkom niedoskonałym należy oddać sprawiedliwość i umieć ocenić ich artyzm. Są kompozytorzy sprawni, którzy swoje umieją, nawet dają dużo funu (Brian Tyler), ale z reguły są po prostu "zwykłą" muzyką filmową, która nie chce wykroczyć poza podstawową funkcjonalność. Nie mówię, że Tyler nie próbuje się rozwijać, ani nic takiego, tylko że brakuje mu tej Bożej iskry, która pozwala Williamsowi, Morricone, Newmanowi, Desplatowi, Zimmerowi czy, w pewnych oczywiście przypadkach (Shyamalan, Snow Falling on Cedars, kilka ścieżek wcześniejszych) JNH być tymi mistrzami, którymi są. To samo jest z będącym w zniżce formy Elfmanem (choć i pewnie są pewne kwestie obiektywne, o których się nie dyskutuje, jak zmiany w estetyce muzyki filmowej ostatnich lat). Ale to nie znaczy, że jeśli score Williamsa nie jest bezbłędny w różnych aspektach (o których Marek przecież w recenzji mówi!), nie można nazywać go artystycznym.
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
Czemu w "zaparte"? To sugeruje jakąś nieuczciwość intelektualną. Skoro Wojtkowi TFA się bardzo podoba, co sam zauważyłeś i co dość szczegółowo uargumentował, to gdzie tu jakieś zaparcie?Kaonashi pisze:Co do tej recki, to moim zdaniem byłoby lepiej, jakby Marek poszedł w zaparte, tak jak Wojtek w recce TFA.
Dlatego Williams, Zimmer czy Desplat są najwdzięczniejszym materiałem do pisania dla recenzenta. Co do reszty wywodu Pawła - o tym właśnie mówiłem w recenzji i tutaj na forum. Recenzja jest złożona, bo dotyka i rozumienia sztuki, i obecnego stanu kariery Williamsa (co Koper słusznie zauważył), i wreszcie samej ścieżki (głównie przez pryzmat procesu twórczego). O muzyce do The BFG jako takiej nie mam już nic więcej do powiedzenia, bo ze swojej strony wyczerpałem temat.Paweł Stroiński pisze:Pamiętam (jeśli mogę pozwolić sobie przytoczyć spoza forum), jak Marek był podekscytowany np. Nolanami Hansa, nie dlatego, żeby jakoś za nimi muzycznie przepadał zawsze (czy nawet często), ale właśnie dlatego, że jest tam z czym polemizować.
No ale chyba cała dyskusja tutaj rozbija się o gwiazdki, co do znaczenia których już się wypowiedziałem. Nie traktuję ich tak matematycznie jak niektórzy koledzy (ok), więc pewnie stąd ten dysonans u paru czytelników. Ale skoro jest porównywalna grupa czytelników, którzy moje intencje odczytali zgodnie z moim zamierzeniem, to zakładam, że ostatecznie nie wyszło mi tak źle.
- lis23
- + Ludvig van Beethoven +
- Posty: 13114
- Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
- Lokalizacja: Sosnowiec
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
Moim zdaniem, część forumowiczów stara się udowodnić, że "The BFG" to jeden z najgorszych scoreów Williamsa, a przecież tak nie jest (podobnie było zresztą w przypadku "Lincolna"). Zrozumiałbym, gdyby ta praca nie miała fajnego tematu (jak chociażby "War of the Worlds"), ale ten temat/tematy/ jest i jest on bardzo fajny i łatwo wpadający w ucho. Problemem może być to, że Williams trochę rzadko go używa i przez to album jest trochę niefilmowy, przez co jest on trudny w odbiorze dla niektórych słuchaczy, zwłaszcza tych przyzwyczajonych do innego Williams, a przecież już od lat zmienia On swój styl i eksperymentuje. Nie widziałem jeszcze filmu Spielberga, ale być może jest tak, jak pisze recenzent i materiał filmowy po prostu nie dawał większego pola do popisu? - Choć tu trzeba rozróżnić, czy chodzi o sam film, czy też o jego scenariusz, samą historię? Przecież taki Howard potrafił pisać świetną muzę do fatalnych filmów: "The Last Airbrender".
Tylko On, Williams John
Tylko on, Elton John
Tylko on, Elton John
Re: JOHN WILLIAMS - THE BFG (2016)
Jeeezzuuu jaki ból dupy. Dla mnie recenzja mówi wszystko czarno na białym. Nie wiem czego tu nie kumać. To, że pojawia się słowo "sztuka" względem muzyki to nijak nie oznacza, że muszą być maksy, bo sztuka może być zła, dobra i przeciętna i każdy może ją oceniać i krytykować na swój sposób.