film-o-znawca pisze:Skoro temat rzeka to:
ZAPRASZAM DO DYSKUSJI
Może na początek przedstawię swoje zdanie:
Klasyczna muzyka filmowa powoli staje się przeżytkiem. Mało kto ma ochotę słuchać w domu muzyki np. z "Dziesięciorga przykazań" itp. Tego typu partytury może i w filmie wychodzą świetnie jadnak, że w do samodzielnego słuchania nadają się nie bardzo. Ich miejsce jest po za filmem to filharmonia.
Także współczesne filmy są mniej odpowiednie do takiej muzyki, czy można sobie wyobrazić np. "Matrixa" do muzyki J. Hornera?? Chyba nie bardzo.
Są co prawda epickie opowiastki w których to taka muzyka jest jak najbardzij na miejscu, jednak, że jest to ich chyba jedyne zastosowanie we współczesnym kinie.
Nowe pokolenie kompozytorów różni się od starych kilkama istotnymi rzeczami, m.in. czerpią ze współczesnej muzyki popularnej (w większym zakresie niż starsze pokolenie), nieograniczają się tylko do klasycznej traktując wszelką elektronikę jak zło konieczne.
Po za tym ich płyty się sprzedają, ta muzyka spokojnie może istnieć samodzielnie, bez obrazu; co więcej jest to muzyka lżejsza trafiająca w gusta większej liczby odbiorców.
Tak, więc partytury starych mistrzów mogą być nie długo zaliczane do muzyki dla pewnej niszy odbiorczej ...
c.d.n.
Bardzo daleko posunięta teoria i moim zdaniem nieprawdziwa, bo nie opiera się wcale na faktach. Rzeczywiście, jeśli sięgniemy tak daleko jak lata 50-te, to możemy mówić o niszy, bo mało kto sięga po te starocie (jak znakomite by nie były); ale nie zapominajmy, jak olbrzymie sukcesy marketingowe w ciągu lat swojej kariery odnosił taki Williams, nie tylko w latach 80-tych, ale też całkiem niedawno - przykładem niech będzie SW:TPM, które oczywiście zarobiło w dużej mierze dzięki kampanii promocyjnej filmu, ale nie mogło być słabe kompozycyjnie, skoro wprowadziło kolejną falę młodych fanów muzyki filmowej do gatunku (w tym mnie
). Inny, jeszcze bardziej znamienny przykład to LOTR. No tutaj mamy już do czynienia ze ścieżką garściami czerpiącą z przeszłości, bardzo mało opierającą się na dokonaniach obecnych, a również niesamowicie cenioną przez niemal wszystkich właściwie odbiorców. I znowu kampania promocyjna to tylko jedno ze źródeł jej sukcesu, bo na tych score'ach wychowało się kolejne pokolenie.
Tak samo niezbyt trafne wydaje mi się stwierdzenie, że muzyka młodych kompozytorów sprzedaje się o wiele lepiej. Są oczywiście pewne nazwiska (jeśli zaliczymy np. Zimmera do młodszego pokolenia, a już na pewno HGW - choć przecież od roku zaledwie...), które gwarantują sukces, ale juz tacy ludzie jak Powell nie mają porównywalnej siły przebicia, mimo że ich muzyka jak najbardziej spełnai wszystkie postawione przez Ciebie wymagania.
Matrix z kolei to jednak dość specyficzne kino (cyberpunk) i nic dziwnego, że człowiek pokroju Hornera nie znalazł w nim miejsca. Nie ma co ukrywać, że kompozytor ten - jak i wielu innych - ma styl na tyle znany i charakterystyczny, że dość łatwo dopasować go można do projektu. Choć to zaszufladkowanie, James z Matrixem nie poradziłby sobie. Problem w tym, że stereotypy muzyczne w kinie są tak mocne, iż w niektóych gatunkach właściwie nie da się uniknąć schematów. W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z dwoma chyba tylko faktycznie udanymi eksperymentami, Gladiatorem, który zburzył całą konwencję, a przecież wcale nie jest on tak bardzo oderwany od klasycznego podejścia do ilustracji, oraz Black Hawk Down. Eksperymentowanie jest sztuką trudną i nie widać na horyzoncie talentu (poza Zimmerem, bardzo nierównym jednak w swoich dokonaniach), który mógłby radykalnie odmienić wizję ilustracji. Starzy mistrzowie mogą stać się niszą odbiorczą wtedy, gdy po prostu wymrą, bo trudniej będzie za sprawą ich muzyki do starych już filmów zachęcić nowe pokolenie do gatunku.
Dlatego ostatecznie uważam, że teoria film-o-znawcy jest stanowczo zbyt odważna. A jak się słucha dzieł Williamsa czy Hornera, to kwestia subiektywna; zresztą wydaje mi się, że obaj ci panowie w latach 90-tych mieli takie same zasługi dla popularyzacji gatunku jak Zimmer i całe MV.
A ze starszego pokolenia czerpiącego z muzyki popularnej wysuwa się jedno nazwisko: Schifrin, o którym warto pamiętać.
Pozdrawiam