Odejście od tematyki w współczesnej muzyce filmowej

Tutaj dyskutujemy o poszczególnych ścieżkach dźwiękowych napisanych na potrzeby kina.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

Odejście od tematyki w współczesnej muzyce filmowej

#1 Post autor: Tomek » pn lip 25, 2005 14:20 pm

Do poruszenie tego tematu sprowokowała mnie w pewnym stopniu recenzja Łukasza Waligórskiego o Batman Begins, choć już dawno zacząłem poruszać to "zjawisko" w swoich tekstach ;) Chodzi mi tu bynajmniej o odejście współczesnych, czołowych kompozytorów filmowych od tematycznej brawury, która była tak silnie akcentowana w latach 80-ych i 90-ych i którzy to ci sami twórcy zapewnili nam w przeszłości tyle wspaniałych, niezapomnianych tematów. Ci sami twórcy idą dziś bardzo silno w underscore w wyszukane tekstury muzyczne oparte to o minimalizm, atonalizm, dodekafonię, ogólnie pojęte kreowanie klimatu ponad silne rozwinięcia. Muzyka staje się bardziej złożona (tak zresztą mi się wydaje), nastawiona na detal, wyciszona, wymaga więcej przemyślenia, skupienia, wgłębienia się w nią, za tym idzie większa ilość przesłuchań. Czasami jest obca, bezosobowa, anonimowa, nazywa się ją zapchajdziurą, ale też jak można z drugiej strony pisać cały czas melodyjne sekwence oparte o tematy? Coraz więcej muzyki jest bogato spomagane techniką i komputerowym i elektronicznym wspomaganiem, nie rzadko orkiestra klasyczna pełni rolę dodatku i tła. Coraz większą rolę odgrywa ambient i brzmienie industrialne, coraz więcej roli przypisuje się również wokalom, chórom, to również pewnego rodzaju znak. Przecież, np. partytury z lat 80-ch czy 90-ch miały o wiele mniej tych elementów.

Czy klasyczna partytura symfoniczna nie ma już dziś miejsca? Pierwszy z brzegu przykład: odrzucenie fantastycznej, napisanej w bardzo klasycznej formie muzyki Yareda na rzecz pseudo-nowoczesnej partytury Hornera.

Przykłady:
Hans Zimmer - ostatni Batman, również jego ostatnie projekty, Ostatni samuraj, Ring 1 i 2, w ogóle zmiana stylu po 1998 roku
James Newton Howard - ostatni Batman, ale także szeroko pojęty minimalizm w ścieżkach dźwiękowych do filmów Shymalana
James Horner - całkowite odejście od tematycznej brawury lat 90-ych na rzecz underscore
John Williams - wiele zmienione w jego stylu np. w stos. do lat 90-ych, duża rola underscore'u, szukanie nowych instrumentacji, atonalna akcja, choć nadal smykałka do pisania świetnych tematów
Danny Elfman - takie prace jak Hulk, Proof of Life, Big Fish i inne - nastawienie się na emocjonalny underscore, szukanie nowych brzmień, nadal fenomenalna "fantazja" orkiestracyjna (choć to zasługa chyba Steve'a Bartka), niby Spider-Man, ale temat choć dobry to daleko mu do jego najlepszych, tam również dużo formy
John Debney i jego Pasja

i inni twórcy, w tym Elliot Goldenthal (nastrojowa Frida, intensywne Final Fantasy), Craig Armstrong, Marco Beltrami, Thomas Newman i inni.

Jak tak popatrzeć z boku to praktycznie w ostatnich paru latch na palcach jednej ręki można wyliczyć jakieś wspaniałe tematy, jakie zostały stworzone a można uznać je za jako taką klasykę. Z pewnością nr 1 w tym temacie jest Howard Shore z jego tolkienowską trylogią, ale konwencja tych filmów wręcz wymuszała coś takiego.

Jak zapatrujecie się na to "zjawisko"? Praktycznie wszystkie ważne ściezki tego roku cechuje ten trend - Sin City, Ring 2, ROTS, KOH, Batman Begins, War of the Worlds. Osobiście bardzo intryguje mnie tego typu muzyka, pod warunkiem że ma coś ze sobą do przekazania i jest napisana na wysokim poziomie.
Obrazek

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#2 Post autor: Paweł Stroiński » pn lip 25, 2005 18:03 pm

Kompozytorzy tacy jak Hans Zimmer i James Newton Howard odkryli jeden podstawowy paradoks. Im prostsza muzyka, tym głębsza. Nie zgodzę się z Tomkiem, że muzyka dzisiaj staje się bardziej złożona, chyba że mówimy o detalu emocjonalnym, bo owszem, mniej znaczy więcej, ale bez przesady. Należałoby zadać pytanie, skąd się wzięło takie podejście.

Być może dzisiaj reżyserzy boją się muzyki, która mówi swoim głosem, coś, o co walczył John Barry. Dlatego dzisiejsze partytury mają tak anonimowy właśnie charakter, przystosowują się do filmu, niczym kameleon. W tej sytuacji dużo zależy od osobowości kompozytora, czy przemyci element swojego głosu Możemy o tym mówić w przypadku kompozytorów, których wymienił Tomek. Więcej, osobiście uważam, że Hans Zimmer jest jednym z prekursorów tego nowego stylu. Nie zrezygnował też po 1998 z tematyki, tylko przestał być tak przebojowy, Nie powiesz mi, że Ostatni samuraj nie ma tematu.

Na partytury klasyczne jest dzisiaj miejsce, myślę, o czym świadczy duże przywiązanie Michaela Giacchino do orkiestry (wywalczył pokaźne zespoły do serialu Alias i 30-osobowy zespół grający główną rolę w muzyce do serialu Lost), czy mocno chwalona partytura Edwarda Shearmura do Sky Kapitana (bardzo Williamsowska, znam tylko temat, strasznie podobny do Supermana).

Przywiązanie do elektronicznego underscore widać tez we wcześniejszych pracach, spójrzmy chociaż na bardzo mocno underscorowe Black Rain, czy później Karmazynowy przypływ. Na pewno dokonał się ostatnio wielki przełom, a jego symbolicznym i jakże smutnym znakiem było odejście wielkich tematyków, Elmera Bernsteina i Jerry'ego Goldsmitha. Dzisiejsza muzyka jest na pewno trudna, wymagająca docenienia wszystkich detali, jeśli oczywiście jest co doceniać. Wydaje mi się na przykład, że Batman Begins ma wiele szczegółów, na które warto zwrócić uwagę.

Zastanawia mnie jednak, i trochę niepokoi, War of the Worlds. Jasne, film jest mrocznym thrillerem sci-fi, pełnym akcji. Ale z drugiej strony, melodia spajajaca całość (a to jest tak naprawdę rola tematu, niezależnie od tego, co sądzimy o samej melodii) by się bardzo przydała, chociażby dla kontrastu do mrocznego underscore i muzyki akcji). Wciąż, jednak jak na Johna Williamsa przystało, orkiestracje są znakomite, tak samo wartość techniczna muzyki.

Poza anonimowością, jest jeszcze to, o czym mówiłem, im prostsza muzyka tym głębsza. Muzyka filmowa pogłębia dzisiaj w dużej mierze charakterystykę postaci, najlepszym przykładem są chyba Gladiator, Cienka czerwona linia i Ostatni samuraj. Partytury te, darujcie metaforę, niejako prowadzą bohatera (bohaterów) przez opowiadaną historię. To, czego dzisiaj może brakować to kontrapunktu, ale w tym, z drugiej strony, celuje Hans Zimmer (Cienka czerwona linia, Tears of the Sun).

Budowanie klimatu cieszy, jeśli patrzy się przez pryzmat filmu, sam osobiście uważam, że nie muzyka filmowa, nie powinna się wybijać ponad film, co najwyżej "dyskutować z nim", ale nigdy nie powinna się autonomizować w samym filmie. Wtedy przestaje być muzyką filmową.

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

#3 Post autor: Tomek » śr lip 27, 2005 12:46 pm

Nikt nie chce rozmawiać, to pozostaje mi kontynuować tą debatę z Pawłem :)
Paweł Stroiński pisze:Kompozytorzy tacy jak Hans Zimmer i James Newton Howard odkryli jeden podstawowy paradoks. Im prostsza muzyka, tym głębsza. Nie zgodzę się z Tomkiem, że muzyka dzisiaj staje się bardziej złożona, chyba że mówimy o detalu emocjonalnym, bo owszem, mniej znaczy więcej, ale bez przesady. Należałoby zadać pytanie, skąd się wzięło takie podejście.
No racja. O złożoność chodziło mi nie w tym sensie, że muzyka jest strasznie złożona technicznie, co jeszcze nic nie znaczy, a co właśnie udowadnia przez całą swoją karierę Zimmer, lecz to, iż jest trudniejsza w odbiorze, potrzeba się w nią wgłębić, ma dużo detalu, mnie osobiscie to bardzo pociąga, pod jednym warunkiem, że jest to naprawdę ciekawe i dobre, bo nie każdy to potrafi, tak jak współczesny Horner. Bycie na siłę złożonym też nie jest dobre (np. Aviator Shore'a).
Być może dzisiaj reżyserzy boją się muzyki, która mówi swoim głosem, coś, o co walczył John Barry. Dlatego dzisiejsze partytury mają tak anonimowy właśnie charakter, przystosowują się do filmu, niczym kameleon. W tej sytuacji dużo zależy od osobowości kompozytora, czy przemyci element swojego głosu Możemy o tym mówić w przypadku kompozytorów, których wymienił Tomek. Więcej, osobiście uważam, że Hans Zimmer jest jednym z prekursorów tego nowego stylu. Nie zrezygnował też po 1998 z tematyki, tylko przestał być tak przebojowy, Nie powiesz mi, że Ostatni samuraj nie ma tematu.
I właśnie to dzisiaj na rękę jest reżyserom. Teraz już nie jest modne ani chwalebne robienie niezobowiązującego filmu rozrywkowego czy s-f, teraz widownia strasznie wymaga, by film miał wszystko, doskonała rozrywka plus więcej. Dlatego kiedyś np. trafiała taka muzyka jak Poledouris i Robocop (przykład) dzisiaj chyba na taki score nie byłoby miejsca. Wymagania te stawiane są właśnie też kompozytorom i to się przedkłada na ich muzykę. W pewnych sytuacjach wychodzą dzieła wybitne (np. Matrix Davisa) w pewnych kiepskie (Horner i Troja). Ostatni samuraj ma świetny temat, ale jest tam wiele ciekawszych rzeczy niż ten temat, ten temat nie dominuje muzyki, jest dodatkiem, z pewnością 10 lat temu byłoby inaczej (np. Crimson Tide).
Na partytury klasyczne jest dzisiaj miejsce, myślę, o czym świadczy duże przywiązanie Michaela Giacchino do orkiestry (wywalczył pokaźne zespoły do serialu Alias i 30-osobowy zespół grający główną rolę w muzyce do serialu Lost), czy mocno chwalona partytura Edwarda Shearmura do Sky Kapitana (bardzo Williamsowska, znam tylko temat, strasznie podobny do Supermana).
Giacchino i Shearmur są jeszcze bardzo młodymi "głosami". Na szczęście młodzi twórcy potrafią doskonale korzystać z orkiestry jak i elektronicznych środków wyrazu, dlatego sądzę że Giacchino gdyby musiał to doskonale poradziłby sobie z elektroniką. Sky Captain jest odosbnionym przykładem jednak, był to film w stylu retro-lat 30-ych inna ściezka nie wchodziła w grę.
Przywiązanie do elektronicznego underscore widać tez we wcześniejszych pracach, spójrzmy chociaż na bardzo mocno underscorowe Black Rain, czy później Karmazynowy przypływ. Na pewno dokonał się ostatnio wielki przełom, a jego symbolicznym i jakże smutnym znakiem było odejście wielkich tematyków, Elmera Bernsteina i Jerry'ego Goldsmitha. Dzisiejsza muzyka jest na pewno trudna, wymagająca docenienia wszystkich detali, jeśli oczywiście jest co doceniać. Wydaje mi się na przykład, że Batman Begins ma wiele szczegółów, na które warto zwrócić uwagę.
Batman Begins ma strasznie dużo taki szczegółów. Szczególnie w brzmieniu elektonicznym, tylko by to zauważyć, trzeba się naprawdę zagłębić w tą muzykę, co nie wszystkim się niestety chce :) Racja z symbolicznym odejściem, oj racja... I racja z tym, że jeżeli jest co doceniać, o czym mówiłem powyżej właśnie.
Zastanawia mnie jednak, i trochę niepokoi, War of the Worlds. Jasne, film jest mrocznym thrillerem sci-fi, pełnym akcji. Ale z drugiej strony, melodia spajajaca całość (a to jest tak naprawdę rola tematu, niezależnie od tego, co sądzimy o samej melodii) by się bardzo przydała, chociażby dla kontrastu do mrocznego underscore i muzyki akcji). Wciąż, jednak jak na Johna Williamsa przystało, orkiestracje są znakomite, tak samo wartość techniczna muzyki.
I właśnie tak samo dużo szczegółów ma War of the Worlds, szczególnie w sensie budowania napięcia i tworzenia atmosfery horroru. Zrobione jest to po mistrzowsku, tylko strasznie nie-słuchalne, podobnie jak muzyka akcji, która jest niezwykle trudna do przełknięcia, ale jakże unikalna na "mapie" światowej muzyki filmowej, że się tak wyrażę. Kwestia gustu i podejscia i zrozumienia muzyki.
Budowanie klimatu cieszy, jeśli patrzy się przez pryzmat filmu, sam osobiście uważam, że nie muzyka filmowa, nie powinna się wybijać ponad film, co najwyżej "dyskutować z nim", ale nigdy nie powinna się autonomizować w samym filmie. Wtedy przestaje być muzyką filmową.
To zależy od filmu, inaczej pisze się pod Star Wars i Sky Captaina, inaczej pod Pasję i Cienką czerwoną linię. Dlatego też Zimmer potrafi sobie poradzić w wybuchowym kinie akcji i kameralnym dramacie a Williams w epopei s-f i intymnym dramacie (Presumed Innocent, Sleepers).
Obrazek

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#4 Post autor: Paweł Stroiński » śr lip 27, 2005 13:39 pm

Tomek pisze:Nikt nie chce rozmawiać, to pozostaje mi kontynuować
tą debatę z Pawłem :)
Szkoda, bo wydaje mi się, że Tomek poruszył bardzo ważną, prawie że historyczną sprawę. Powody te trzeba zbadać, najpierw jednak analizując rolę underscore w muzyce filmowej, zwłaszcza tej ostatniej.
No racja. O złożoność chodziło mi nie w tym sensie, że muzyka jest strasznie złożona technicznie, co jeszcze nic nie znaczy, a co właśnie udowadnia przez całą swoją karierę Zimmer, lecz to, iż jest trudniejsza w odbiorze, potrzeba się w nią wgłębić, ma dużo detalu, mnie osobiscie to bardzo pociąga, pod jednym warunkiem, że jest to naprawdę ciekawe i dobre, bo nie każdy to potrafi, tak jak współczesny Horner. Bycie na siłę złożonym też nie jest dobre (np. Aviator Shore'a).

Ale się Hornerowi dostaje. :D. Masz trochę racji z nim, ale on też tu siebie szuka, wydaje mi się. Tak samo broniłbym ostatnich decyzji Zimmera dotyczących elektronicznych preferencji ostatnich projektów. W stosowaniu orkiestry wiele dalej zapewne nie zajdzie (chyba, że przypadkiem trafi mu się orkiestrowa praca koncertowa na zamówienie, gdzie będzie musiał się do tego bardzo poważnie przyłożyć, ale Hans Zimmer jest ostatnią osobą, po której bym się takich zamówień spodziewał) i szuka nowych środków wyrazu w elektronice, która ma nieograniczone możliwości.

Czasem wydaje mi się, że kompozytorzy na siłę szukają własnego brzmienia. Do tego trzeba mieć osobowość. I na tym polega moc Goldsmitha (nawet w ostatnich pracach, bardziej zorientowanych na underscore), Zimmera, Jamesa Newtona Howarda, Johna Williamsa, Howarda Shore'a czy Johna Powella. Ceńmy ich właśnie za to.
I właśnie to dzisiaj na rękę jest reżyserom. Teraz już nie jest modne ani chwalebne robienie niezobowiązującego filmu rozrywkowego czy s-f, teraz widownia strasznie wymaga, by film miał wszystko, doskonała rozrywka plus więcej. Dlatego kiedyś np. trafiała taka muzyka jak Poledouris i Robocop (przykład) dzisiaj chyba na taki score nie byłoby miejsca. Wymagania te stawiane są właśnie też kompozytorom i to się przedkłada na ich muzykę. W pewnych sytuacjach wychodzą dzieła wybitne (np. Matrix Davisa) w pewnych kiepskie (Horner i Troja). Ostatni samuraj ma świetny temat, ale jest tam wiele ciekawszych rzeczy niż ten temat, ten temat nie dominuje muzyki, jest dodatkiem, z pewnością 10 lat temu byłoby inaczej (np. Crimson Tide).
Czy nie byłoby miejsca na tematyczne score'y Poledourisa? Wszystko zależy od przyjętej konwencji, tak jak w niżej wspomnianym Sky Kapitanie. Czy nakręcony dzisiaj Tańczący z wilkami przez dajmy na to Ridleya Scotta nie potrzebowałby score tematycznego tak jak score Barry'ego? Czy Indiana Jones w reżyserii Michaela Baya (nie martw się, prowokacja :D) nie potrzebowałby score Williamsa, jeśli Bay przyjąłby konwencję przyjętą przez Spielberga? Oczywiście, że w obu przypadkach nie dało się tych partytur zrobić inaczej. Staroświecki (w dobrym tego słowa znaczeniu) western czy film przygodowy będzie miał muzykę tematyczną, chyba że reżyser za przeproszeniem zapomniał o lekach.
Giacchino i Shearmur są jeszcze bardzo młodymi "głosami". Na szczęście młodzi twórcy potrafią doskonale korzystać z orkiestry jak i elektronicznych środków wyrazu, dlatego sądzę że Giacchino gdyby musiał to doskonale poradziłby sobie z elektroniką. Sky Captain jest odosbnionym przykładem jednak, był to film w stylu retro-lat 30-ych inna ściezka nie wchodziła w grę. .
Giacchino dobrze radzi sobie z elektroniką, o czym świadczy technoidalny wręcz Alias. Ale też potrafi pisać w stylu Williamsa. Shearmur - chyba znasz doskonałe prawie K-Pax. Bardzo cenię ten elektroniczny score. Sky Captain jest w stylu retro, ale nie zapomnij o jednej rzeczy. Przełomem w latach siedemdziesiątych była ścieżka też specjalnie pisana w stylu retro. Gwiezdne wojny, bo rzecz jasna o nich mówię, odniosły wielki sukces i uważa się ten score za impuls do wielkiego powrotu orkiestry w muzyce filmowej. Film Conrana z tego co wiem był porażką, dlatego score nie odniósł sukcesu. Nie zapomnijmy też o tym, że mało brakowało, a zamiast jednego z najbardziej tematycznych score'ów lat osiemdziesiątych by nie było, bo producent nie chciał muzyki w starym stylu a piosenki. Mówię o Conanie barbarzyńcy. Czy możemy przewidywać jak będzie brzmiała muzyka za parę lat? Owszem, jeśli będziemy wiedzieć, co mają zamiar kręcić w przyszłości i kogo do tego zatrudnią.
Batman Begins ma strasznie dużo taki szczegółów. Szczególnie w brzmieniu elektonicznym, tylko by to zauważyć, trzeba się naprawdę zagłębić w tą muzykę, co nie wszystkim się niestety chce :) Racja z symbolicznym odejściem, oj racja... I racja z tym, że jeżeli jest co doceniać, o czym mówiłem powyżej właśnie..
To jest poważny problem dzisiejszych ścieżek. To znaczy, nie dla mnie, bo do mnie szybciej dociera AI, Batman czy War of the Worlds niż Hook, przykro mi, ale taki już jestem. Prawdą jest, że na początku taki Batman czy nawet Królestwo Niebieskie mogą odstraszyć. W przypadku np. Pasji (też dobry przykład) pierwsze, co przyjdzie do głowy to kopie z Zimmera (a nawet, jeśli ma się okładkę, fakt, że Debney wykorzystał tego samego solistę, co Niemiec). W Królestwie niebieskim doskonałe partie chóru (za to tak naprawdę cenię score Gregsona-Williamsa). Ale z drugiej strony, im więcej czasu spędzisz z tą ścieżką, tym większą masz satysfakcję z odkrycia tych detali.
I właśnie tak samo dużo szczegółów ma War of the Worlds, szczególnie w sensie budowania napięcia i tworzenia atmosfery horroru. Zrobione jest to po mistrzowsku, tylko strasznie nie-słuchalne, podobnie jak muzyka akcji, która jest niezwykle trudna do przełknięcia, ale jakże unikalna na "mapie" światowej muzyki filmowej, że się tak wyrażę. Kwestia gustu i podejscia i zrozumienia muzyki. .
Nie mówię, że nie ma tych szczegółów w Wojnie światów, ależ są. Inaczej score by napisał Gondol Jerzy znad Wisły, a nie John Williams. Bardzo cenię sobie muzykę akcji Williamsa, chociaż wcale tak unikalną bym jej nie nazwał. To score detalu, brakuje mi tylko jakiejś krótkiej melodii spajającej, nawet w muzyce akcji. To nie jest wielki grzech, ale po prostu ułatwiłoby zorientowanie się nawet w ścieżce.
To zależy od filmu, inaczej pisze się pod Star Wars i Sky Captaina, inaczej pod Pasję i Cienką czerwoną linię. Dlatego też Zimmer potrafi sobie poradzić w wybuchowym kinie akcji i kameralnym dramacie a Williams w epopei s-f i intymnym dramacie (Presumed Innocent, Sleepers).
Chcemy czy nie, muzyka filmowa stała się ostatnio czymś o charakterze bardziej intelektualnym niż emocjonalnym. Trzeba mieć tego świadomość. Może się to nie podobać, ale trzeba to przynajmniej szanować i mieć nadzieję, że tematyka kiedyś wróci.[/quote]

Awatar użytkownika
Łukasz Wudarski
+ Sergiusz Prokofiew +
Posty: 1326
Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
Lokalizacja: Toruń
Kontakt:

#5 Post autor: Łukasz Wudarski » czw lip 28, 2005 11:10 am

To może ja też się wtrącę do tej ciekawej dyskusji...
Odejście od tematyki... Rzeczywiście te tendencję są obecnie bardzo silne. Ale spróbujmy cofnąć się dalej. Co spowodowało że tematyka zaistniała w filmie? Jaki był jej sens. Niewątpliwe prowadzenie narracji, dzięki tematom można było łatwiej śledzić akcję, albowiem każdy główny bohater miał swoją jakąś tam melodię. Oczywiście taki bardzo skatalogowany układ to dopiero lata 60-90. Wcześniej tematyka w filmie była bardziej zawoalowana. Albo bazowała na klasyce (stąd niezwykle rozbudowane partytury nie posiadające łatwo zapadających w ucho tematów, zbyt mocno wzorowane były na klasycznych suitach), albo na muzyce awangardowej w której temat był zupełnie niesłuchalny poza filmem, a całość częstokroć sprowadzała się do eksperymentów z nowymi brzmieniami. Przełom nastąpił dopiero we wspomnianych latach 60 za sprawą dwóch elementów. Po pierwsze było to wkroczenie muzyki popularnej do gatunku filmowego innego niż musical. Konkretnie mam na myśli piosenki epoki buntu. To one właśnie zaczęły pełnić funkcję ilustracyjną i z powodzeniem w wielu miejscach wypierały partytury klasyczne (Absolwent może być dobrym przykładem, wszak tam ścieżka Dava Grusina nie gra praktycznie żadnej roli). Moim zdaniem ta zmiana była kluczowa. Bowiem wymusiła na kompozytorach zmianę podchodzenia do partytury. Skończył się czas eksperymentów i nawet jeśli ścieżka dźwiękowa nie zawierała piosenek, to konstrukcja utworów instrumentalnych poczęła bazować na konstrukcji utworów śpiewanych (z jasnym podziałem zwrotka refren). Widać to nawet w tak symfonicznych dziełach jak Gwiezdne wojny czy Conan (np. utwór Theology/Civilzation- spokojnie można by tu dorobić słowa i zaśpiewać w ujęciu musicalowym choćby- nie bez znaczenia jest też fakt iż początkowo chciano zilustrować ten film muzyką bardziej współczesną – piosenki). Drugim elementem który w moim przekonaniu wpłynął na ukształtowanie się tej tak cenionej przez nas tematyczności w muzyce filmowej, jest ogromna rola telewizji, która od lat 60 poczęła dominować w życiu codziennym nie tylko Amerykanów. To właśnie potrzeba tworzenia kompozycji dal TV (prostych, łatwo wpadających w ucho tematów - które można byłoby bez problemu powtórzyć). Nie oszukujmy się ta moda weszła także do kina. Jakim sposobem? Bardzo prostym ludzie chcieli ilustracji współczesnej, ilustracji która nie trąciłaby myszką- stąd zapewne inwazja tematyczności. Jak jest dzisiaj??? W latach 90 powstało szereg wspaniałych bogatych w tematy ścieżek (inspirowanych konstrukcją piosenek rock-pop). Dziś jednak rock jest martwy, a pop osiągnął niemal zapętlił się i zaczął zjadać własny ogon. Muzyka filmowa skierowała się więc w kierunku innych inspiracji- techno , ambient, trance, hip hop etc. Tak jest oczywiście z młodymi wilkami. A co robią starzy wyjadacze typu John Williams, Howard Shore wykształceni w klasycznych regułach? Kierują się w kierunku awangardy muzycznej lat 50-60. Szukaja czegoś odpowiedniego dla dzisiejszej narracji. A ze często powtarzają dokonania innych- cóż żyjemy w postmodernizmie którego jedną z głównych dewiz jest: „Właśnie dlatego, że było należy to powtórnie rozważyć”. Paweł wysunął tezę o niezwykłej intelektualności dzisiejszej muzyki filmowej. No ja bym z tym nie przesadzał. Jest pare osób które bawią się w myślenie partyturą, ale większość powstającej ilustracji to rzemiosło, klonujące a nie twórczo nawiązujące.
I ostatnia kwestia czy tematyka jest potrzebna? Co jest ważniejsze w muzyce filmowej to jak się słucha czy to jak buduje klimat? Z pozycji filmowca wybrałbym to drugie, z pozycji słuchacza to pierwsze. Tylko w mojej opinii jest możliwe połączenie tych dwóch elementów, i tego właśnie oczekuje i szukam we współczesnych partyturach. Niestety po przytoczonych przykładach widać że to wizja filmowa zwycięża. Niestety to sprowadza muzykę do niszy, z której będzie jej trudno wyjść.
Why So Serious !?

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#6 Post autor: Paweł Stroiński » czw lip 28, 2005 15:16 pm

Zawsze wydawało mi się, żę muzyka filmowa wyszla bezpośrednio z klasycznej, a ściślej z neoromantyzmu Czajkowskiego, Mahlera (dzisiaj przecież duży wpływ na Zimmera), moze Dvoraka. Potem zainteresowano się innymi źródłami inspiracji i dlatego, tak jak napisałem w artykule, jesteśmy pośrodku.

Problem polega na tym, że trzeba sobie zadać pytanie, czy dzisiejsza konwencja pozwala na tematyczne komponowanie. Spójrzmy chociażby na ostatnią epikę. Filmy stały się dużo mroczniejsze. Zastanówmy się jak się ma na przykład taki Gladiator do Ben Hura, względnie Królestwo Niebieskie do innych eposów. Wydaje mi się, że muzyka filmowa musiała się dostosować do konwencji, od budowania mitologii do skrajnego realizmu, żeby powiedzieć o naturalizmie.

Co na to muzyka filmowa? Przede wszysztkim kompozytorzy w mig zrozumieli paraboliczny charakter dzisiejszej epiki historycznej. Mówiąc o Gladiatorze, Zimmer mówi, że nie chciał "muzycznej antropologii". Ścieżki epickie brzmią bardzo współcześnie. Tak samo jak filmy, które mówią przecież o dzisiejszej rzeczywistości. Przełomowy score pod tym względem, Gladiator jest w sumie chyba najbardziej tematycznym z tych score'ów, może poza epiką Hornera, ale tam za to zupełnie leży underscore.

Z intelektualnością chodziło mi o punkt widzenia odbiorcy. W ścieżkę trzeba się zaangażować, dostrzec wszystkie aspekty, chociażby brzmienia elektronicznego. Jasne, 90% kompozytorów, łącznie z Williamsem, który czasami "intelektualizuje" swoje partytury, jak na przykład moim zdaniem świetne AI, tak naprawdę chyba ostatnie jego dzieło na najwyższym poziomie, uważa muzykę filmową za rzemiosło. Ale z drugiej strony mamy takich kompozytorów jak Hans Zimmer czy Jerry Goldsmith, którzy potrafią się bawić gatunkiem, spójrzmy na bardzo ciekawą technicznie akcję tego drugiego (świetna rytmika), czy żartobliwe podejście obu. Do intelektualistów zaliczyłbym też współkompozytora Batman Begins, Jamesa Newtona Howarda.

Przyznam szczerze, że mi bliska bardzo jest perspektywa filmowca. I zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo ważne jest budowanie klimatu, i jak czasami temat może wybić z filmu. Trzeba mieć świadomość, że kino się zmienia, jest mała nadzieja na to, że tacy reżyserzy jak Arronofsky (jak popełniłem błąd, proszę zwrócić uwagę), jak może Christopher Nolan i jego oryginalne thrillery, mogą mieć coś do powiedzenia, a muzyka musi iść za nimi.

Z drugiej strony, nie chciałbym, żeby muzyka filmowa stała się jeszcze większą niszą. Musi wyjść naprzeciw oczekiwaniom słuchacza. Teraz pytanie, jak to ze sobą pogodzić?

Awatar użytkownika
Łukasz Wudarski
+ Sergiusz Prokofiew +
Posty: 1326
Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
Lokalizacja: Toruń
Kontakt:

#7 Post autor: Łukasz Wudarski » czw lip 28, 2005 18:40 pm

Paweł Stroiński pisze:Zawsze wydawało mi się, żę muzyka filmowa wyszla bezpośrednio z klasycznej, a ściślej z neoromantyzmu Czajkowskiego, Mahlera (dzisiaj przecież duży wpływ na Zimmera), moze Dvoraka. Potem zainteresowano się innymi źródłami inspiracji i dlatego, tak jak napisałem w artykule, jesteśmy pośrodku.
Oczywiście że wyszła z neoromantyzmu, ja przecież o tym pisałem, chodzi mi tylko o to że tematyka lat 70- 80- 90 ma u podstaw nie muzykę neoromantyczną (wbrew pozorom) ale właśnie muzykę współczesną. I na tym oparłem cały swój wywód. Cała wcześniejsza twórczość filmowa (od Steiner, Newman, Korngold) to popłuczyny po neoromantyzmie. Nieznaczny to oczywiście że wszyscy wielcy tematycy brali wzór z muzyki popularnej (warto tu wspomnieć choćby Mikosa Rozse i jego poszukiwania na gruncie etniki), ale warto przyjrzeć się na pewno bliżej tej kwestii szczególnie w odniesieniu do Johna Barryego i Johna Williamsa. W mojej opinii bowiem muzyka filmowa to taki barometr zmian stylowych który z pewnym opóźnieniem chwyta i dobija przemiany w muzyce popularnej- przynajmniej jest tak obecnie. Bo aby dziś muzyka była zaakceptowana musi być współczesna- stąd odejście od tematyki, bo wąłsnie taką tendencję można obserwować we współczesnej muzyce rozrywkowej (jaką tematyka ma w sobie hip hop, trance, ambient, czy swoiste techno????- wszystko oparte jest o sampel i pare dźwięków na krzyż powtarzanych w różnej konfiguracji- częstokroć bardzo minimalistycznej. Czy to nam czegoś nie przypomina????
Why So Serious !?

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#8 Post autor: Paweł Stroiński » czw lip 28, 2005 21:41 pm

Przepraszam, Łukasz, ale muzyka filmowa wciąż jest dużo ambitniejsza od tego, o czym mówisz. Wydaje mi się jednak, że nie poruszyliśmy jednego powodu, dla którego muzyka filmowa brzmi jak brzmi.

Mówimy o muzyce Hollywoodzkiej, nie europejskiej. Nie zapomnijmy o tym, że w Europie muzyka ma inne znaczenie niż w Hollywood. Kompozytorzy tacy jak Barry czy Preisner mają świadomość tego, że muzyka może zniszczyć scenę i jest dużo scen, ważnych scen, bez ilustracji, takie samo podejście przyjmuje Gabriel Yared, obejrzyjcie Angielskiego pacjenta, to odnosząc to do dzisiejszych tendencji, zdziwicie się jakie sceny nie mają muzyki.

Reżyserzy boją się chyba ciszy. Preisner czy Barry piszą po 30 minut muzyki tam, gdzie wydaje im się potrzebna, a instynkt mają bardzo dobry. I są to ścieżki dość mocno tematycznie, chociaż Preisner nie przywiązuje tak wagi do samej tytułowej melodii, co Barry. Hollywood wychodzi z założenia, że 100 minut filmu = gdzieś 80 muzyki. Ucierpiała na tym nawet muzyka Europejczyka Hansa Zimmera. W Ostatnim samuraju muzyka na końcu wręcz przeszkadza, czyni i tak patetyczną scenę profesjonalną. Z drugiej strony, Zimmer nie boi się współpracować z takim Jamesem Brooksem, z którym nad projektem pracuje od scenariusza do końca. I bardzo mu na tym zależy. Spanglish czy As Good As It Gets są ścieżkami bardzo europejskimi. W obu konwencjach świetnie znajduje się Morricone, chociaż i tu warto zwrócić uwagę na to, gdzie muzyki nie ma w Dawno temu w Ameryce. Ilość underscore może być więc odpowiedzią na coraz większe wymagania "ilościowe" twórców filmowych.

Awatar użytkownika
Łukasz Wudarski
+ Sergiusz Prokofiew +
Posty: 1326
Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
Lokalizacja: Toruń
Kontakt:

#9 Post autor: Łukasz Wudarski » czw lip 28, 2005 21:52 pm

Nie Pawle! To my chcemy by była ambitniejsza, ale w wielu wypadkach wcale taka nie jest. Oczywiście że Europa, czy ostatnio także muzyka japońska, to wyjątki (genilane Ghost in the shell 2- tam jest bardzo mało muzyki- ale jest taka że nie sposób na nią nie zwrócić uwagi). Pzoa tym może być ambitna muzyka techno, tak samo jak może być ambitny hip hop etc. Wszystko zależy jak to jest robione. Niestety muzyka filmowa jest w wielu wypadkach 100 lat za murzynami i o tym trzeba pamiętać.
Why So Serious !?

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

#10 Post autor: Tomek » pt lip 29, 2005 08:56 am

Szkoda, bo wydaje mi się, że Tomek poruszył bardzo ważną, prawie że historyczną sprawę. Powody te trzeba zbadać, najpierw jednak analizując rolę underscore w muzyce filmowej, zwłaszcza tej ostatniej.
Może i historycznej, kto wie, czuje się zaszczycony :wink: , ale tu się zgadzam trzeba to zbadać i powody mogą być równie ciekawe co sama muzyka :)
Ale się Hornerowi dostaje. :D. Masz trochę racji z nim, ale on też tu siebie szuka, wydaje mi się. .
Nie zrozum mnie źle, ja nie życzę źle Hornerowi, wieloma swoimi ścieżkami dźwiękowymi zapewnił mi fantastyczne momenty, tylko że... w ostatnim czasie jego kariera jakoś mnie szczerze mówiąc mało interesuje, gdyż wiem jak jego muzyka będzie brzmieć i zazwyczaj się nie myle. Zostało w nim w tej chwili mało zaskoczenia, choć to podyktowane może być właśnie tym co mówisz, szukaniem nowego stylu, brzmienia. Tylko, że gdzie inni kompozytorzy w swoim szukaniu potafią być niezwykle intrygujący (ZImmer, Williams, Elfman), Horner jest zwyczajnie nudny. Pozostaje tylko zagłębianie się w technicznych aspektach muzyki, a to dal mnie zdecydowanie za mało, gdyż chcę odbierać muzykę jako przede wszystkim rozrywkę (w dobrym tego słowa znaczeniu), tym czym muzyka powinna być, nie natomiast jako obiekt do analiz.
Tak samo broniłbym ostatnich decyzji Zimmera dotyczących elektronicznych preferencji ostatnich projektów. W stosowaniu orkiestry wiele dalej zapewne nie zajdzie (chyba, że przypadkiem trafi mu się orkiestrowa praca koncertowa na zamówienie, gdzie będzie musiał się do tego bardzo poważnie przyłożyć, ale Hans Zimmer jest ostatnią osobą, po której bym się takich zamówień spodziewał) i szuka nowych środków wyrazu w elektronice, która ma nieograniczone możliwości.
A ja bardzo chciałbym coś takiego od Zimmera usłyszeć. Myślę, że podołał by temu z wielkim sukcesem, zresztą nie od dziś twierdzę, że Zimmer powinien rzucić w kąt syntezatory, bo twierdzę że nie są one mu już potrzebne (oczywiście nie tak do końca), doszedł do takiego punktu swojej kariery, że śmiało może korzystać z usług tylko orkiestry. Problem leży jednak w doborze projktów - jeżeli dalej będzie pisał do kina akcji/przygody itd. dalej będziemy słuchać takiego Zimmera. Czy twierdzisz, że orkiestrowe/akustyczne brzmienie ma ograniczone możliwości wyrazu, ja bym powiedział coś dokładnie innego. To elektronika jest ograniczona, ponieważ zawsze będzie tylko imitować "żywe" dźwięki i brzmienia.
Czasem wydaje mi się, że kompozytorzy na siłę szukają własnego brzmienia. Do tego trzeba mieć osobowość. I na tym polega moc Goldsmitha (nawet w ostatnich pracach, bardziej zorientowanych na underscore), Zimmera, Jamesa Newtona Howarda, Johna Williamsa, Howarda Shore'a czy Johna Powella. Ceńmy ich właśnie za to.
I cenimy :) Dlatego denerwuje mnie wynoszenie pewnych twórców do miana gwiazd, które właśnie tej osobowości nie posiadają. Nazwiska pominę milczeniem.
Czy nie byłoby miejsca na tematyczne score'y Poledourisa? Wszystko zależy od przyjętej konwencji, tak jak w niżej wspomnianym Sky Kapitanie. Czy nakręcony dzisiaj Tańczący z wilkami przez dajmy na to Ridleya Scotta nie potrzebowałby score tematycznego tak jak score Barry'ego? Czy Indiana Jones w reżyserii Michaela Baya (nie martw się, prowokacja :D) nie potrzebowałby score Williamsa, jeśli Bay przyjąłby konwencję przyjętą przez Spielberga? Oczywiście, że w obu przypadkach nie dało się tych partytur zrobić inaczej. Staroświecki (w dobrym tego słowa znaczeniu) western czy film przygodowy będzie miał muzykę tematyczną, chyba że reżyser za przeproszeniem zapomniał o lekach.
To, prawda, zależałoby od konwencji, ale zauważ, że takich filmów się już prawie nie robi... Dlatego nie ma już prawie takiej muzyki. Tęsknie za nią, jakby nie była staroświecka. Dlatego też Poledouris miał tak fenomenalne wejścia w latach 80-ych a dziś grzeje ławę, ale to ponoć również jego prywatny wybór.
Giacchino dobrze radzi sobie z elektroniką, o czym świadczy technoidalny wręcz Alias. Ale też potrafi pisać w stylu Williamsa. Shearmur - chyba znasz doskonałe prawie K-Pax. Bardzo cenię ten elektroniczny score. Sky Captain jest w stylu retro, ale nie zapomnij o jednej rzeczy. Przełomem w latach siedemdziesiątych była ścieżka też specjalnie pisana w stylu retro. Gwiezdne wojny, bo rzecz jasna o nich mówię, odniosły wielki sukces i uważa się ten score za impuls do wielkiego powrotu orkiestry w muzyce filmowej. Film Conrana z tego co wiem był porażką, dlatego score nie odniósł sukcesu. Nie zapomnijmy też o tym, że mało brakowało, a zamiast jednego z najbardziej tematycznych score'ów lat osiemdziesiątych by nie było, bo producent nie chciał muzyki w starym stylu a piosenki. Mówię o Conanie barbarzyńcy. Czy możemy przewidywać jak będzie brzmiała muzyka za parę lat? Owszem, jeśli będziemy wiedzieć, co mają zamiar kręcić w przyszłości i kogo do tego zatrudnią.
Doskonały przykład Gwiezdnych wojen, tylko że Star Wars mimo iż czerpiąc dużo z przeszłych dokonań golden age'u hollywoodzkiego były kompletnym szokiem, nową świeżością, przebojową brawurą i mogły ruszyć lawinę wysypu tego typu ścieżek w przyszłości, natomiast Sky Captain mimo swojego uroku żadną świeżością nie jest, bo jest tylko imitacją w/w. Niestety ten trend w tej chwili przymiera i raczej nie nastwaiam się na słuchanie tego typu muzyki filmowej w przyszłosći.
To jest poważny problem dzisiejszych ścieżek. To znaczy, nie dla mnie, bo do mnie szybciej dociera AI, Batman czy War of the Worlds niż Hook, przykro mi, ale taki już jestem. Prawdą jest, że na początku taki Batman czy nawet Królestwo Niebieskie mogą odstraszyć. W przypadku np. Pasji (też dobry przykład) pierwsze, co przyjdzie do głowy to kopie z Zimmera (a nawet, jeśli ma się okładkę, fakt, że Debney wykorzystał tego samego solistę, co Niemiec). W Królestwie niebieskim doskonałe partie chóru (za to tak naprawdę cenię score Gregsona-Williamsa).


No i to samo tutaj :) TO jest niezwykle ciekawe, tylko słuchacze przeważnie nie mają cierpliwości do tego typu muzyki, bo ta muzyka jest bardzo trudna w przejściu na początku. Nie musi ci być przykro :) Co do Pasji nadal się nie zgodzę, owszem Debney poszedł w modernizm uprawiany przez Zimmera, ale ta ścieżka jma swój głos, ma tyle oryginalnych rozwiązań i elementów, że nie mogę się zgodzić, iż to kopia Zimmera. Zimmer pisywał podobne ścieżki, ale to jeszcze nie powód do porównań. A osoba Tillmana - z jego usług korzysta wielu kompozytorów.
Ale z drugiej strony, im więcej czasu spędzisz z tą ścieżką, tym większą masz satysfakcję z odkrycia tych detali.
Otóż to! O tym właśnie mówimy :)
Nie mówię, że nie ma tych szczegółów w Wojnie światów, ależ są. Inaczej score by napisał Gondol Jerzy znad Wisły, a nie John Williams. Bardzo cenię sobie muzykę akcji Williamsa, chociaż wcale tak unikalną bym jej nie nazwał. To score detalu, brakuje mi tylko jakiejś krótkiej melodii spajającej, nawet w muzyce akcji. To nie jest wielki grzech, ale po prostu ułatwiłoby zorientowanie się nawet w ścieżce.
No cóż, Williams całe życie stawiał na melodykę w muzyce akcji, raz postanowił nie. MYślę, że to wspólna decyzja Williamsa i Spielberga. Może i straszna, ale ile można chodzić po udeptanym gruncie...?
Chcemy czy nie, muzyka filmowa stała się ostatnio czymś o charakterze bardziej intelektualnym niż emocjonalnym. Trzeba mieć tego świadomość. Może się to nie podobać, ale trzeba to przynajmniej szanować i mieć nadzieję, że tematyka kiedyś wróci.
Hmmm...Myślę, że dużo w niej emocjonalności, przez to staje się intelektualna. Dziś przedkładam każdy score, czy jego fragmenty które mają emocjonalność nad każdą muzyką akcji, jakby niesamowicie przygodowa nie była, choć kiedyś bywało inaczej, ale to chyba przychodzi z czasem. Tematyka dalej jest, tylko jakaś taka mało wyrazista, a może my za dużo wymagamy? :)
Obrazek

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

#11 Post autor: Tomek » pt lip 29, 2005 09:15 am

Łukasz Wudarski pisze:To może ja też się wtrącę do tej ciekawej dyskusji...
Odejście od tematyki... Rzeczywiście te tendencję są obecnie bardzo silne. Ale spróbujmy cofnąć się dalej. Co spowodowało że tematyka zaistniała w filmie? Jaki był jej sens. Niewątpliwe prowadzenie narracji, dzięki tematom można było łatwiej śledzić akcję, albowiem każdy główny bohater miał swoją jakąś tam melodię. Oczywiście taki bardzo skatalogowany układ to dopiero lata 60-90. Wcześniej tematyka w filmie była bardziej zawoalowana. Albo bazowała na klasyce (stąd niezwykle rozbudowane partytury nie posiadające łatwo zapadających w ucho tematów, zbyt mocno wzorowane były na klasycznych suitach), albo na muzyce awangardowej w której temat był zupełnie niesłuchalny poza filmem, a całość częstokroć sprowadzała się do eksperymentów z nowymi brzmieniami. Przełom nastąpił dopiero we wspomnianych latach 60 za sprawą dwóch elementów. Po pierwsze było to wkroczenie muzyki popularnej do gatunku filmowego innego niż musical. Konkretnie mam na myśli piosenki epoki buntu. To one właśnie zaczęły pełnić funkcję ilustracyjną i z powodzeniem w wielu miejscach wypierały partytury klasyczne (Absolwent może być dobrym przykładem, wszak tam ścieżka Dava Grusina nie gra praktycznie żadnej roli). Moim zdaniem ta zmiana była kluczowa. Bowiem wymusiła na kompozytorach zmianę podchodzenia do partytury. Skończył się czas eksperymentów i nawet jeśli ścieżka dźwiękowa nie zawierała piosenek, to konstrukcja utworów instrumentalnych poczęła bazować na konstrukcji utworów śpiewanych (z jasnym podziałem zwrotka refren). Widać to nawet w tak symfonicznych dziełach jak Gwiezdne wojny czy Conan (np. utwór Theology/Civilzation- spokojnie można by tu dorobić słowa i zaśpiewać w ujęciu musicalowym choćby- nie bez znaczenia jest też fakt iż początkowo chciano zilustrować ten film muzyką bardziej współczesną – piosenki). Drugim elementem który w moim przekonaniu wpłynął na ukształtowanie się tej tak cenionej przez nas tematyczności w muzyce filmowej, jest ogromna rola telewizji, która od lat 60 poczęła dominować w życiu codziennym nie tylko Amerykanów. To właśnie potrzeba tworzenia kompozycji dal TV (prostych, łatwo wpadających w ucho tematów - które można byłoby bez problemu powtórzyć). Nie oszukujmy się ta moda weszła także do kina. Jakim sposobem? Bardzo prostym ludzie chcieli ilustracji współczesnej, ilustracji która nie trąciłaby myszką- stąd zapewne inwazja tematyczności. Jak jest dzisiaj??? W latach 90 powstało szereg wspaniałych bogatych w tematy ścieżek (inspirowanych konstrukcją piosenek rock-pop). Dziś jednak rock jest martwy, a pop osiągnął niemal zapętlił się i zaczął zjadać własny ogon. Muzyka filmowa skierowała się więc w kierunku innych inspiracji- techno , ambient, trance, hip hop etc. Tak jest oczywiście z młodymi wilkami. A co robią starzy wyjadacze typu John Williams, Howard Shore wykształceni w klasycznych regułach? Kierują się w kierunku awangardy muzycznej lat 50-60. Szukaja czegoś odpowiedniego dla dzisiejszej narracji. A ze często powtarzają dokonania innych- cóż żyjemy w postmodernizmie którego jedną z głównych dewiz jest: „Właśnie dlatego, że było należy to powtórnie rozważyć”. Paweł wysunął tezę o niezwykłej intelektualności dzisiejszej muzyki filmowej. No ja bym z tym nie przesadzał. Jest pare osób które bawią się w myślenie partyturą, ale większość powstającej ilustracji to rzemiosło, klonujące a nie twórczo nawiązujące.
I ostatnia kwestia czy tematyka jest potrzebna? Co jest ważniejsze w muzyce filmowej to jak się słucha czy to jak buduje klimat? Z pozycji filmowca wybrałbym to drugie, z pozycji słuchacza to pierwsze. Tylko w mojej opinii jest możliwe połączenie tych dwóch elementów, i tego właśnie oczekuje i szukam we współczesnych partyturach. Niestety po przytoczonych przykładach widać że to wizja filmowa zwycięża. Niestety to sprowadza muzykę do niszy, z której będzie jej trudno wyjść.
Doskonała analiza Łukasz, chylę czoła :) Poruszyłeś bardzo ważną kwestię, a mianowicie wpływ różnych gatunków muzycznych na dzisiejszą muzykę filmową. Bardzo smutna jest śmierć rocka, może jeszcze nie do końca ale chyba już. Nigdy już nie otrzymamy czegoś takiego jak np. Dune grupy Toto, ścieżka uniwersalna, ale tak zakorzeniona w rocku, iż jest to aż nadto widoczne. Trzeba wspomnieć o tym, iż przecież w latach 80-ych (czy 90-ych) wielu twórców rockowych i zakorzenionych w rocku brało się za pisanie muzyki filmowej, często kończąc tą przygodę jeżeli niezbyt dużym sukcesem, to chociażby intrygującą pozycją (Eric Clapton, Mark Knopfler, Sting, Peter Gabriel, choćby nawet dziś Dave Stewart - bodajże 1 lub 2 filmy Altmana).

Doskonała uwaga o Williamsie i Shore. I zgadzam się, iż sprowadza to muzykę filmową do niszy. Nie możemy myśleć tylko z naszego punktu widzenia, fanów muzyki filmowej, my i tak zdobędziemy i przesłuchamy najnowsze dokonanie Hornera czy Williamsa, co by nim nie było? A co zrobi przeciętny zjadacz chleba, który właśnie zobaczył np. w kinie Batman Begins albo War of the Worlds? Muzyka jest tam strasznie funkcjonalna, ale nie pozostaje w pamięci, żeby tak było tak jak mówi Paweł musi spajać to wszystko coś, jakiś temat, motyw itp. Owszem, ktoś powie, że trzeba zwracać uwagę na muzykę w filmie, ale ile osób to robi?? Jeżeli tego nie ma, taki zjadacz nie zapamięta że muzyka była w filmie i nie zainteresuje się, czy też może warto kupić płytę, a przez to nie dokona się popularyzacja tego gatunku. To chyba jest bardzo proste i logiczne.
Obrazek

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#12 Post autor: Paweł Stroiński » pt lip 29, 2005 12:35 pm

Cieszę się, że temat wreszcie zdobył popularność, na którą zasłużył. Dyskusja zaczyna iść w interesującym torze. Warto by się odnieść do paru ostatnich wypowiedzi.

Po pierwsze Łukasz. Owszem, uważam muzykę filmową za coś ambitniejszego od dzisiejszego popu, nie mówię tu o pewnych ambicjach techno, którego osobiście nie znam, ani hip-hopu, który doceniam za próbę przekazu i czasem bardzo ciekawe muzycznie podkłady. Ale jeśli mam wybrać między Batman Begins czy War of the Worlds a Britney, to wybieram zdecydowanie atematyczną muzykę filmową. Poza tym, osobiście nie przepadam za muzyką, która jest pozbawiona jakiegokolwiek żywego instrumentu, dlatego tez mam duże problemy z Vangelisem.

Tomek, mówiąc o tym, że Zimmer raczej nie dostanie zamówienia na pracę orkiestrową wcale nie mam na myśli, że tego bym nie chciał, ale osobiście nie uważam, że nawet sesyjni muzycy na tyle cenią jego brzmienie orkiestrowe, żeby chcieć wykonać jakąś jego niefilmową pracę. Może jeśliby zrobić suitę z Cienkiej czerwonej linii, ale z drugiej strony, elektronika też tam jest i zatracono by może specyficzne współbrzmienie. Nie mówię też, że orkiestra ma ograniczone możliwości. Chodzi mi raczej o to, że elektroniczna synteza też je ma. I Zimmer potrafi z elektroniki wyciągnąć co tylko chce, a z orkiestry? Chyba jednak bym nie powiedział. Nie jest tu na poziomie Williamsa, Goldsmitha czy Hornera.

Wiem, kogo masz na myśli, ale byłbym ostrtożny na przykład z Beltramim, który może jeszcze coś powiedzieć. William Ross też jest bardzo dobry, chociaż cierpi na masowy temp-track-love. Powiedziałbym też nazwisko, o którym zapomniałem. Moim zdaniem własny styl ma też Harry Gregson-Williams i to nie tylko w elektronice. Zobaczymy czy Michael Giacchino wyjdzie z temp-tracku.

Poledouris przestał przyjmować kino akcji, a ambitniejszych projektów mu nie proponowano. Dlatego jego kariera się właściwie skończyła niestety. A szkoda. Chociaż jest nadzieja, bo Verhoeven planuje za kilka lat nowy projekt w Hollywood. To może być jego powrót (a Goldsmith już nie żyje, Poledouris byłby chyba drugim wyborem). Może też zrobi najnowszy, holenderski film reżysera? Powrót do konwencji nastąpi, jeśli zrobiony w niej film odniesie sukces. Stworzy się wtedy nowa moda.

W Pasji Zimmer to nie tylko wybrany modernizm. Są pewne partie, które się ludziom ewidentnie z Zimmerem kojarzy, czasami czytałem reakcję, o Boże, to Black Hawk Down. Jasne, czasami nawiązania sięgają dużo dalej niż do Zimmera i w tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że użycie duduka nie jest kopią z Gladiatora, tylko odwołaniem do temp-tracku, czyli Ostatniego kuszenia Chrystusa Petera Gabriela. Wy to oczywiście wiecie, ale mam nadzieję, że nie tylko my czytamy tą dyskusję :D.

Ostatni samuraj odniósł w Polsce sukces i wydaje mi się, że wciągnie wiele osób. Chodzi o to, by muzyka zwróciła uwagę w filmie. Wtedy się spodoba ludziom, którzy wcześniej nie mieli pojęcia, że coś takiego jak muzyka filmowa istnieje. Potem zwróći się uwagę. To ten człowiek zrobił Gladiatora?? O kurczę. I tak się wciągamy :). Generalnie, jeśli score działa w filmie bardzo dobrze, jest pewne prawdopodobieństwo, że sukces odniesie nawet jeśli jest ciężki w odbiorze.

Gość

#13 Post autor: Gość » pn sie 01, 2005 12:11 pm

Paweł Stroiński pisze:
Po pierwsze Łukasz. Owszem, uważam muzykę filmową za coś ambitniejszego od dzisiejszego popu, nie mówię tu o pewnych ambicjach techno, którego osobiście nie znam, ani hip-hopu, który doceniam za próbę przekazu i czasem bardzo ciekawe muzycznie podkłady. Ale jeśli mam wybrać między Batman Begins czy War of the Worlds a Britney, to wybieram zdecydowanie atematyczną muzykę filmową. Poza tym, osobiście nie przepadam za muzyką, która jest pozbawiona jakiegokolwiek żywego instrumentu, dlatego tez mam duże problemy z Vangelisem.
Tu istnieje jeszcze jeden bardzo ważny aspekt kwestia odpowiedniości muzyki filmowej, o której już wielokrotnie pisałem. Wyobraźcie sobie taką sytuację. Jesteście barmanem w jakiejś knajpie i puszczacie ludziom War of the Wars???? Jestem przekonany iż nawet jeśli byłaby to knajpa artystyczna to ludzie prędzej chwyciliby by Britney (odbierając puszczenie takiej szmiry jako parodię) niż zapodanie niesłuchalną i wymagającą muzyką typu John Williams. Oczywiście że muzyka filmowa ma swoje miejsce w kanjpie, ale najczęściej jest to albo romantyczny kawałek, albo fajny jazz (Chuck Mangione), można by też sprobowąc ambientu (Kawai) lub jakiś ekpserymentów typu Powell czy HGW. Nie wyobrażam sobie natomiast pełnej orkiestry podłożonej pod chipsy i piwo. Myślę że to także wyczuwają słuchacze, którzy gdzieś podświadomie łączą tego typu muzyką ze snobizmem filharmonii, garniturami, muszkami spinkami i całym tym blichtrem. Dlaczego piszę o knajpach. Bo to właśnie one kreują w jakiś sposób gust muzyczny. Podobnie jest z radio. Puszczanie do kotleta (bo tak traktowane jest przez większość słuchaczy radio, jako taka zapchajdziura, ale zapchajdziura która nie jest do końca muzycznym – filmowym tłem, tak wiec zapchajdziura odpowiednio prosta). Zauważcie ze wszystkie hity filmowe puszczane w radio (mowie o hitach instrumentalnych to kompozycje proste jak konstrukcja młotka- Rydwany Ognia, Crockets Theme, Twin Peaks, 1492)- wszystkie tez były specyficznie nowoczesne, zgodne z najnowszymi tendencjami w muzyce i nie kojarzyły się widzom z jakąś konserwą (żadne radio no może poza Radiem Maryja nie chce aby ich kojarzyć z konserwą- paradoksalnie ta postawa stacji Ojca Tadeusz sprawia że bardzo często lecą tam uduchowione kompozycje filmowe w stylu Pasji, Misji, ale także Vangeslia, Jarre’a itp.). Stad wypada pamiętac o odpowiedniości. I wydaje mi się że dopóki muzyka filmowa będzie konserwatywną orkiestrową papką to popularności nie zyska na szeroką skalę.

Awatar użytkownika
Łukasz Wudarski
+ Sergiusz Prokofiew +
Posty: 1326
Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
Lokalizacja: Toruń
Kontakt:

#14 Post autor: Łukasz Wudarski » pn sie 01, 2005 12:19 pm

Ten gość to byłem ja tylko się nie zalogowałem. SORKI
Why So Serious !?

Awatar użytkownika
Koper
Ennio Morricone
Posty: 26304
Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
Lokalizacja: Zielona Góra
Kontakt:

#15 Post autor: Koper » pn mar 06, 2006 22:46 pm

To żeście się chłopaki rozpisali. :) Przyznam szczerze, że nie mam w tej chwili czasu czytać wszystkiego od deski do deski, więc tylko rzuciłem na to okiem i dodam od siebie (jeśli powtórzę coś, co już było napisane, to sorry :) ):
Zgadzam się z pierwszym wpisem co do odejścia muzyki filmowej od wyraźnych tematów - przykre to dla mnie, bo wyraziste tematy w muzyce filmowej ceniłem i cenię sobię bardzo. Na szczęście pojawiają się jeszcze soundtracki w takim starym stylu, co ciekawe, najłatwiej znaleźć je w filmach... dla dzieci. "Dinosaur", "Shrek" i przede wszystkim "Sinbad: Legend of the Seven Seas" pokazują, że muzyka jeszcze może być tematyczna, melodyjna, w starym dobrym stylu. Także Ennio Morricone nie odszedł (a na pewno nie całkiem odszedł) od swojego starego stylu - "Fateless" przecież miało całkiem wyrazisty temat przewodni i ogólnie utryzmane było w stylu soundtracków Morricone z dawniejszych lat.

To chyba na tyle.

Aha. Jeśli znaice jakieś ciekawe soundtracki w "starym, dobrym stylu" (pewnie nie dla wszystkich "dobrym" ale co tam :) ), jak "Sinbad..." Gregsona-Williamsa chociażby to polećcie coś. :)

ODPOWIEDZ